wtorek, 7 marca 2017

Dobre piwo w czteropaku

W sobotę obudziłam się już o siódmej i nie udało mi się zasnąć, mimo że mogłam spać prawie do dziesiątej. Taka strata! Zjadłam śniadanie, wystroiłam się w koszulkę organizacyjną i snułam się po bazie w oczekiwaniu na oficjalne rozpoczęcie. Kiedy zaczęły się przemówienia, podsumowania, wręczania byłam już tak zmęczona, że niemal przysypiałam. Nagle z odrętwienia wyrwało mnie hasło - "InO z Niepoślipką". Co? Jak? Gdzie?
Okazało się, że w konkursie na najlepszą imprezę pucharową za ubiegły rok zdobyliśmy trzecie miejsce. Od razu się ożywiłam i wypchnęłam Tomka po odbiór dyplomu. Myślę, że miejsce na podium zajęliśmy głównie dzięki moim pierniczkom i warto było spędzić przy ich produkcji długie tygodnie:-) Poczułam się doceniona, dumna i blada, przy czym blada to chyba jednak z niedospania.

Po rozpoczęciu wszyscy jechaliśmy do Leżajska na trino, zwiedzanie muzeum browarnictwa i obiad. Można było jechać autobusem lub indywidualnie samochodem i załapaliśmy się na samochód prezesostwa. Ponieważ siły trzeba było rozłożyć racjonalnie na cały dzień i noc, więc trino zrobiliśmy w przeważającej części samochodowo. W muzeum najbardziej podobała mi się degustacja piwa, ale mogła potrwać ze dwie szklanki dłużej. Niestety muzeum jest małe i nie było pretekstu do przedłużania, aczkolwiek jednostki bardziej operatywne poradziły sobie w tym zakresie. W muzeum mieli jeszcze fajne kufle i szklanki ale pozamykane w gablotkach i ostatecznie nic nie wyniosłam z tego zwiedzania. Chociaż nie! Zaposiadłam ważną informację - dobre piwo zaczyna się w okolicach siedmiu, ośmiu złotych. Żeby więc mieć pewność, że pije się dobre, to takich za dwa złote trzeba wypić cztery! Chyba podoba mi się ta idea.

Obiadem (porcja jak dla drwala) napchałam się po czubek kokardy i ledwo dotoczyłam się do samochodu. Dobrze, że blisko.
Korzystając z tego, że do bazy wróciliśmy przed resztą grupy i nie miał kto wylać całej ciepłej wody, wreszcie wymoczyłam się pod prysznicem do woli, a potem padłam na materac i odleciałam. Tym sposobem ominął mnie bieg na orientację, bo Tomek nie miał sumienia budzić mnie brutalnie, a budzenie subtelne nie odniosło skutku. Mniej subtelna była młodzież (tak, ta sama co w nocy) i w końcu produkowane przez nich decybele postawiły mnie do pionu. Wstałam, obejrzałam wyniki, sfotografowałam wzorcówki i powoli, ale za to z najwyższą niechęcią, zaczęłam myśleć o kolejnych etapach. Nawet przemknęła mi przez głowę myśl, żeby odpuścić, no ale tak samego Darka puścić w nocy do lasu? A jak by mi go co zjadło, to z kim bym na InO chodziła?

c. d. n.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz