
Pierwszy etap - "Przechylona ścieżka" jakoś dramatycznie groźnie nie wyglądał. Postanowiliśmy pójść wariantem dolnym i już na pierwszym wycinku nas zastopowało. Najpierw przymierzaliśmy się do dwójki, potem do czwórki, w końcu stanęło na czternastce. Znaleźliśmy odchodzącą ścieżkę, charakterystyczne drzewo, granicę kultur, tylko lampionu nie było. Przy proporcji 3:1 na korzyść czternastki zarezerwowaliśmy bepeka (jeszcze bez wbijania) i poszli próbować dalej.
Ciut na północ wyhaczyliśmy szóstkę, po czym bezskutecznie usiłowaliśmy dopasować coś do kolejnego wycinka. Ze schematu wynikało, że brzegiem wycinka powinna iść droga, a w rogu odchodzić ścieżka. W realu przez środek przechodziła duża droga. Jeszcze raz przeczytaliśmy opis, czy czasem wycinki nie są zubożone o treść, ale autorka zarzekała się, że tylko płotów nie naniosła. Napotkane zespoły były równie zdezorientowane i też miały jedynie pojedyncze punkty. Odpuściliśmy felerny wycinek i poszli na dwunastkę, która wyjątkowo wynikała nam dość jednoznacznie. Udało się także z trzynastką, ale w następnym miejscu gdzie powinien być wycinek nic nie znaleźliśmy, choć pasowały nam dwa - bez dróg, za to z granicami kultur. Granic było do wyboru, do koloru, tylko znowu ani jednego lampionu. Nawet takiego nadającego się na stowarzysza. Polataliśmy trochę po krzakach i poszli dalej.
Koło PK 3 najpierw przeszliśmy obojętnie, bo do niczego nam nie pasował, ale kiedy pobłąkaliśmy się chwilę po błocku, rozlewisku, a wręcz bagnie od razu uznaliśmy, że ta trójka jest jednak jak najbardziej OK. Byle zebrać chociaż stowarzysza. Siódemkę zlokalizowała Ania, kolejny wycinek olaliśmy, a dół przy czwórce pamiętał Darek z jakichś wcześniejszych zawodów na tym terenie, więc wiedział gdzie iść. Na koniec wbiliśmy tę nie znalezioną czternastkę i oddaliśmy kartę raptem z siedmioma punktami. Mój wkład w ten etap ograniczył się do czesania terenu oraz liczenia kroków. Na mecie okazało się, że nie tylko my mamy taki marny uzysk i tak niekomfortowe odczucia. A jeszcze później okazało się, że z wycinków były pousuwane drogi, ale jakoś autorce umknął ten fakt przy opisywaniu mapy.
Kolejny etap na szczęście okazał się normalny, a w porównaniu do wcześniejszego, wręcz lekki i przyjemny. Mapa składała się z wycinków zachodzących na siebie i nie było głupiego dopisku o zakazie cięcia mapy:-) Oczywiście, że zrobiliśmy to, co lubimy najbardziej - pociachaliśmy mapę i poskładali tak, jak powinna od razu wyglądać. A potem poszliśmy, znaleźliśmy wszystko i wrócili na metę. Ponieważ mieliśmy tylko jedną mapę złożoną do kupy, zaszczyt jej dzierżenia (a więc i prowadzenia wycieczki) przypadł Darkowi. Na początku nie pałał entuzjazmem, ale przecież z dwoma babami nie miał szans wygrać. Dla przyzwoitości czasem zaglądałam mu w tę mapę, żeby wykazać się aktywnością i zaangażowaniem, ale generalnie przez całą drogę nie wiedziałam gdzie jestem i dokąd idziemy. Poza tym tak gdzieś w połowie drogi (a może i wcześniej) zaczęłam wymiękać i coraz więcej wysiłku kosztowało mnie zwykłe przekładanie nóg jedna przed drugą celem przemieszczania się w przestrzeni. Na metę doszłam chyba siłą woli.
W bazie oczywiście życie towarzyskie młodego pokolenia kwitło w najlepsze. A tak się głupio łudziłam, że w końcu się zmęczą:-) Jedna grupa hałasowała za pomocą gitar, druga usiłowała zagłuszyć pierwszą za pomocą różnej maści odtwarzaczy. O ile pierwszy hałas był całkiem przyjemny dla ucha, a nawet dostarczył mi pozytywnych wrażeń, o tyle drugi wzbudził najpierw zdziwienie, a potem zniesmaczenie. Na turystycznej imprezie jakieś łubudubu z odtwarzacza??? No, ludzie, do czego ten świat dąży???
Rano Tomek usiłował wyciągnąć mnie ze śpiwora, który trzeba było spakować, a ja bardzo starałam nie dać się obudzić. Wiadomo, że byłam na przegranej pozycji, ale zawsze parę minut wytargowałam. Wyglądałam żałośnie, mniej więcej jakby mnie po trzech dniach wykopano z grobu. Mogę nie dojeść, nie dopić, ale niedospanie rujnuje mnie doszczętnie. Jakoś przetrwałam całą ceremonię zakończenia imprezy, zapozowałam do pamiątkowej fotki, pomachałam organizatorom i znajomym i wreszcie mogłam dospać w samochodzie.
W sumie bardzo pozytywna imprezka była i nawet jak ponarzekałam, to tak żeby nie wyjść z wprawy:-)
c. d. n. n.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz