Było dość chłodno (wiatr), więc nie czekając na zegar, pobrałem mapę i udałem się w świat. Pierwszy PK wiedziałem gdzie jest – prawdę mówiąc idąc na start stwierdziłem, że w tak charakterystycznym miejscu (samotne drzewo na górce) musi być lampion i sprawdziłem – rzeczywiście był. Na tym wiedza gdzie co jest się skończyła. No dobra, 4 wycinki w kształcie fajek były w planie mapy, więc wiedziałem, że trzeba iść gdzieś ”w górę i w prawo”. Pozostałe fajki miały mieć części wspólne, ale w nocy wszystkie orta są takie same. Dla ścisłości - są taką samą ciemną plamą. Tak po zawartości (dużo zielonego) coś mi mówiło, że obok startu powinien być wycinek z PK H (jak nic Forty Korotyńskiego). Tyle, że jakoś nic mi nie pasowało. Pochodziłem i nie znalazłszy dopasowania powlokłem się na „ustnik” pierwszej fajki. Ustniki były pozamieniane, ale to była najprostsza część łamigłówki. Potem druga fajka (z dwoma PK) i ustnik z charakterystycznym obiektem, który pozwalał dopasować coś więcej. Zdobywszy sposobem alpejskim PK na Górce Szczęśliwickiej poszedłem dopasowanym cybuchem na PK A. Okazało się, że tuż obok jest punkt W. No cóż, myślałem, że wyląduję gdzie indziej, a tak zostało mi się wracać na PK L. Po drodze spotkałem ekspresowy tramwaj pod wodzą Pawła i Andrzeja. Co to za radocha szukać punktów w 6 osób? Po małej wymianie informacji uświadomiłem ich gdzie jest wycinek ACT, oni zaś podpowiedzieli gdzie szukać PK X. Nie zostało mi nic innego jak pognać za nimi z powrotem, w okolice gdzie byłem, czyli do PK L. Tu na drodze stanęły mi płoty. Błąkając się bezradnie po terenach zamkniętych dotarłem wreszcie do lampionu schowanego w żywopłocie i kolejnego PK E, którego kilkanaście minut wcześniej podbijałem jako PK C. Ech te punkty podwójne – ile to człowiek się nachodzi!
Dobra, odwaliłem "górę" mapy. Reszta wycinków musi być gdzieś na dole w okolicach startu. Znalazłem PK M, P, po chwili szukania PK S. Do PK R poszedłem na "skróty" - naokoło, niepotrzebnie okrążając szkołę z przylegającym blokiem. Zasadniczo byłem już po czasie, więc postanowiłem iść "na Leszka". Nawet zastanawiałem się, czy nie potwierdzić nadmiarowego, 20-go lampionu!
Został ostatni wycinek – ten, z którym walczyłem na początku. Z opisu wynikało, że to ten drugi zlustrowany. I zaczęło się wszystko zgadzać! Na koniec potwierdziłem jeszcze klubowy lampion nr 44. Zostało jeszcze zadanie. Jako że odwiedziłem PK A i PK B osobiście , naniosłem je na mapę i gdzieś tam mierząc skalę udało mi się chyba po raz pierwszy idealnie określić odległość na OrtInO!
Tak ogólnie jako jedyny przeszedłem trasę i rozwiązałem zadanie bezbłędnie. To drobne spóźnienie i 20 ciężkich minut to pryszcz;-)
Tylko jedna rzecz na OrtInO mnie zniesmaczyła. To tytułowe gówno. Konkretnie - psie gówno. Oczywiście także takowe zaliczyłem. I nie zauważyłem. A że buty mają „agresywną podeszwę”… no cóż - następnego dnia zastanawiałem się co tak mi nieładnie pachnie. Niby dbam o higienę, myłem się, a nawet napachniłem się jakimś dezodorantem….
Nie miałem nożyczek ani drugiej mapy, więc w pewnej chwili odrywałem wycinki by sprawdzić ich dopasowanie |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz