Żeby nie spędzić całego tygodnia na nicniebieganiu zapisaliśmy się na BPK-a. Nie żeby mi się chciało wychodzić na zimno, ciemno i do domu daleko, ale to poczucie dobrze spełnionego obowiązku już po fakcie, warte jest swojej ceny. Tak więc w czwartkowy wieczór pojechaliśmy pobiegać po Dolince Służewieckiej. Pobraliśmy mapy, uruchomili smartfony i ruszyli w kierunku startu. Moje ustrojstwo zaczęło działać, a Tomkowe nie. Ja odpipałam swój start, a Tomek wciąż walczył z oporną materią. Zakładając, że pobiegniemy razem, stałam i czekałam, a mój czas nieubłagalnie biegł, no bo odpipałam. W końcu Tomek stwierdził, że musi zacząć całą procedurę od nowa, więc zostawiłam go i ruszyłam na trasę, bo przecież i tak wcześniej, czy później musiał mnie dogonić.
Między blokami było spoko, ale potem zaczynał się teren krzakowo-nadwodny i tak średnio miałam ochotę wbiegać tam samotnie. Nie żebym się miała zgubić, ale bo to wiadomo kto się tam plącze wieczorami? Tomka jakoś nie spotkałam, ale na szczęście co kawałek widziałam światełka czołówek, więc zakładałam, że to nasi i w razie jakby mnie jakieś złe chciało napastować (nie, nie pastą), to pomogą.
Mój telefon z dość daleka łapał sygnał każdego punktu, co miało i dobre i złe strony. Dobre - bo ograniczało mi to możliwość zgubienia się, złe - bo ograniczało możliwość potrenowania precyzyjnego namierzania się. Postanowiłam więc skupić się na trenowaniu głównie biegania i … truchtałam sobie z punktu na punkt. Jakoś nie mogę wyjść z tego cieniastego biegania. Może już po prostu na to za późno? Trzeba było zacząć kilkadziesiąt lat temu.
Truchtałam więc sobie spokojnie, a między PK 6, a PK 7 mniej spokojnie, bo wkurzył mnie taki długi bezproduktywny przelot. Tomka spotkałam dopiero w drugiej części trasy, gdzieś koło PK 14, ale tylko mi śmignął i poleciał dalej. Trochę zakręciłam się przy PK 19, bo po ciemku jakoś wydawało mi się, że ścieżka między jeziorkami jest wcześniej i usiłowałam szukać we wcięciu wschodniego bajora. Ale spoko - ogarnęłam się. Na mecie zastałam Tomka, który przybiegł chwilę przede mną i dzielił się wrażeniami z trasy z resztą biegającej ekipy. A w drodze powrotnej wymyśliliśmy sobie, że trzeba zrobić BPKi we wszystkich laskach zielonkowskich i wtedy w każdej chwili będziemy mogli sobie polatać za wyimaginowanymi punktami. Mi by to pasowało.
A na takiej mapie biegaliśmy:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz