piątek, 15 lutego 2019

Orient czyli spacer po wysypisku.

Po sobotnim bieganiu nadszedł czas na niedzielne maszerowanie, czyli Orient Trepa. Przed rozpoczęciem imprezy miało jeszcze odbyć się podsumowanie TMWiM-a za zeszły rok, a ponieważ Tomek jest sędzią konkursu, więc miał odpowiedzialne zadanie uhonorowania statuetkami i dyplomami najlepszych uczestników. Poszło sprawnie i nawet sam sobie wręczył nagrodę - taki jest wielofunkcyjny. Tylko w nagłośnieniu wspomagał go Piotrek, bo to człowiek o wielkim głosie i dobrze się sprawdza w roli megafonu.

Zwycięzcy kategorii TU.
Fot.: Andrzej Krochmal

Po zakończeniu części oficjalnej mogliśmy ruszyć na trasę. Mapa pierwszego etapu poszatkowana była na dwanaście części, każda w kształcie trylinki, a na domiar złego wycinki stykały się ze sobą, a nie pokrywały. Nawet na milimetr. I jeszcze dodatkowo były poobracane, a niektóre zlustrowane. Od razu wyjęliśmy nożyczki i taśmę klejącą i usiłowaliśmy poskładać to do kupy. Jakoś po sklejeniu trzech wycinków poddaliśmy się i postanowili resztę dopasowywać w terenie. Okazało się, że wcale to nie był głupi pomysł. Szło dobrze aż do wysypiska śmieci, które w tym rejonie uchodzi za główną atrakcję turystyczną i już w kolejnych zawodach stawiane są tam punkty. Usytuowanie wycinków względem siebie wciąż nam się zgadzało, ale względem dołączonego schematu, to mi jakoś przestało. Tomek utrzymywał, że jest dobrze, ale ja wcale nie umiałam się odnaleźć w tej śmietnikowej rzeczywistości. Dodatkowo dotarliśmy do wycinków zlustrowanych i wtedy już całkowicie straciłam wątek. Luster to ja nie ogarniam i nawet już nie próbuję niczego z tym zrobić. Poddaję się. Przez jakiś czas szłam więc tak za Tomkiem, ufając, że wie co robi i specjalnie nie angażując się w prowadzenie. Pod sam koniec trasy, jak wyszliśmy z luster, ogarnęłam się i znowu wiedziałam gdzie jestem. 
Cała ta wyprawa zajęła nam mnóstwo czasu, ale uznaliśmy, że zapłacone, to trzeba wykorzystać do maksimum i wcale, ale to wcale nie spieszyliśmy. Tylko za czas udało nam się uzyskać 100 punktów karnych:-)
Drugi etap wyglądał przyjaźniej, bo były tylko cztery wycinki i to zachodzące na siebie, czyli to, w czym czuję się dobrze. Od razu udało mi się poskładać mapę, a Tomek pracowicie posklejał ją do kupy. I poszliśmy. A tak w ogóle, to w lesie było wyjątkowo przyjemnie - zacisznie, ciepło, zielone mchy - no, tak już wiosennie. Też się nie spieszyliśmy, bo i po co?

Na żywo wyglądało znacząco ładniej.

Ja to miałam więcej czasu na delektowanie się spacerem, bo swoją robotę (składanie mapy) odwaliłam na samym początku, a prowadzeniem zajął się Tomek. Dwóch poskładanych map nie mieliśmy, więc czułam się zwolniona z obowiązku śledzenia trasy. No dobra, tak kontrolnie zaglądałam mu przez ramię, głównie żeby sprawdzić czy daleko jeszcze.

Tomek ustala (sam ze sobą) gdzie pójdziemy dalej.

Udało nam się załapać na stowarzysza, bo jakoś mało czujni byliśmy. I tylko 17 minut lekkich. Tak trochę zaczęliśmy się nawet spieszyć, bo zapisaliśmy się też na biegi. Ostatecznie jednak zrezygnowaliśmy z biegania, bo organizator też człowiek i do domu kiedyś musi wrócić, a tak to czekałby na nas i czekał i czekał. No to ruszyło nas sumienie i odpuściliśmy. Ja i tak czułam w plecach te przebyte kilometry. Zauważyłam, że ta sama ilość kilometrów przebiegnięta jest mniej męcząca (dla kręgosłupa) niż przejdzięta (no właśnie, co zrobiona??). Ale mi się porobiło!
Ostatecznie po obu etapach zajęliśmy ósme miejsce na jedenaście zespołów i to nam trochę przypomniało, że coś rzadziej ostatnio startujemy w MnO. A wiadomo, że praktyka czyni mistrza. Ponieważ jednak z czasem krucho, to z tym "mistrzostwem" może być lekki problem.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz