czwartek, 7 marca 2019

ABC, czyli jak zostałam Grażyną orientacji.

No dobra - dam się Wam z siebie pośmiać. W pierwszym odruchu chciałam przemilczeć i udawać, że niby nic, ale co się będę sama oszukiwać.
Niedzielę zaplanowaliśmy sobie ambitnie - trening ABC, ale na najdłuższych trasach. Tomek zapisał się na siedemnastokilometrową, ja na dyszkę. Ostatecznie musimy trenować przed RDS-em, nie? Rano łyknęliśmy po szklance soku z buraka i ruszyliśmy na podbój świata. Chyba nie wyglądaliśmy na takich chojraków, bo najpierw dostaliśmy mapy z krótszymi trasami i musieliśmy prosić o podmiankę.
Tomek oszacował, że jemu to zejdzie pewnie ze trzy godziny, więc przyjęłam, że nie muszę się jakoś specjalnie spieszyć, bo potem musiałabym czekać na niego. Kilka pierwszych punktów mieliśmy takich samych i nawet trochę się umawialiśmy, że do pierwszego pobiegniemy razem, ale gdzie tam... Jak Tomek ruszył, to tylko kurz po nim zobaczyłam. Ja nie potrafię przez las, a zwłaszcza przez młodniki zasuwać tak szybko.
Na mapie 1:15000 biegałam chyba ze sto lat temu, więc kompletnie nie umiałam oszacować odległości. Punkt pierwszy przeleciałam o jakieś 300 metrów, bo wydawało mi się, że duża droga jest za blisko i to na pewno nie ta właściwa. Jakby była jakaś inna do wyboru. Nie wiem jakim cudem trafiłam na właściwe miejsce - kiedy uznałam, że jestem za daleko, po prostu ruszyłam w przeciwnym kierunku i dosłownie wlazłam na drzewo z taśmą.
Do dwójki było łatwiej, bo miejsce było bardziej charakterystyczne, no i bardziej się pilnowałam z odległościami. Na trójkę wybrałam opcję z ominięciem strumyka, bo nie wiedziałam jak duży jest i czy da się przejść. Za to dla urozmaicenia przeszłam się po wale, walcząc zaciekle z jeżynami i inną roślinnością, znacząc swój ślad własną krwią z rozoranych nóg. Przy trójce kłębił się tłum ludzi, bo jakaś stara taśma wisząca na niewłaściwym drzewie wprowadziła trochę zamieszania. Docelowo wszyscy trafili tam, gdzie trzeba. Czwórka była rzut beretem od trójki, chyba dla sprawdzenia czujności:-)
Do piątki było jakieś półtora kilometra i bałam się czy utrzymam azymut i wstrzelę się między domostwa na końcówce odcinka. Udało się. Punkt postanowiłam zajść od strony linii wysokiego napięcia i to był dobry pomysł, bo taśmę od tej strony było widać już z daleka. Piątki nie udało się podbić, bo dziurkacz był totalnie zapchany. Razem z grupą młodych ludzi usiłowaliśmy powyciągać strzępki papieru, ale bez sukcesu. Potem dowiedziałam się, że to Tomek zepsuł dziurkacz. Sabotażysta jeden!
Na piątce moje sukcesy nawigacyjne skończyły się. Jak łatwo się domyślić, pod linią wysokiego napięcia kompas nie bardzo chciał współdziałać z mapą i kręcił się, jak mu się zachciało. Najpierw spróbowałam odsunąć się od linii, ale kiedy wpakowałam się w nieprzebytą gęstwinę, pokornie wróciłam pod druty. Pod linią wbiegłam sobie na górkę, zbiegłam z górki i postanowiłam w końcu odbić na północ wzdłuż strumyka. No, niestety - nie był to ten strumyk, który miałam zaznaczony na mapie, a ponieważ znowu przestałam pilnować odległości, sądziłam, że jestem znacznie bliżej piątki niż w rzeczywistości byłam. A potem doznawałam kolejnych zaćmień umysłu. Leciałam porządną drogą - jedyną jaka w tej okolicy była na mapie, ale wcale nie skojarzyłam, że to ta. Dotarłam do jeszcze większej drogi i zagrodzonych pastwisk. Na mapie miałam to jak wół odmalowane, ale... jakoś nie skojarzyłam. Usiłując obejść pastwiska, doszłam prawie pod punkt, brakło mi marnych 150 metrów i zawróciłam. Sądziłam, że do szóstki to jeszcze daleeeko. No, to szłam sobie dalej, szłam (czasem podbiegając) i w końcu teren zaczął mi pasować do szóstki - pola z jednej strony, pola z drugiej, a w środku las na górce. Nieduży ten las - w kilkanaście minut przeczesałam cały - drzewo po drzewie. Taśmy oznaczającej punkt nigdzie nie było. Mało tego - nie było śladu, żeby ktokolwiek tam chodził. Wyszłam na drogę za laskiem, pobiegłam kawałek w jedną stronę, kawałek w drugą, ale nie wniosło to niczego nowego do mojego oglądu rzeczywistości. Jak nie wiedziałam gdzie jestem, tak dalej nie wiedziałam. Kiedy zerknęłam na zegarek okazało się, że jestem w drodze ponad dwie godziny, zrobiłam 1/3 trasy i w zasadzie jeśli chcę wrócić mniej więcej tak jak Tomek, to pora zacząć szukać mety. Tylko gdzie???? To znaczy wiedziałam, że muszę kierować się na północny zachód, ale to jednak trochę za mało danych żeby trafić w jedno, konkretne miejsce. Zeszłam do drogi biegnącej na północ i ruszyłam, bo w sumie był to jedyny pomysł jaki mi przyszedł do głowy. Droga porządna to i leciało się fajnie i tak się rozmarzyłam i zaczęłam wyobrażać sobie, że jestem na pięćdziesiątce, do kolejnego punktu mam pięć kilometrów i jaka to ja dzielna jestem, że tak sama na taką długą trasę się wybrałam i inne podobne głupoty. Jak mi się już znudziło na północ, to skręciłam sobie w drogę na zachód i leciałam aż ubzdurało mi się, że jestem w okolicy siódemki. Nie żebym ją planowała brać, ale jakoś teren mi się znowu zgodził i nic to, że byłam ponad kilometr od siódemki, w linii prostej. Ale ukształtowanie terenu było faktycznie podobne - kończyła się droga, a przed sobą miałam strumyk. Każdy by się pomylił:-) Postanowiłam wrócić kawałek na południe, żeby wbić się w drogę idącą już mniej więcej na metę. Drogi nie było, bo i skąd skoro byłam w innym miejscu. Był za to strumyk. Myślałam, że dziwnym trafem wróciłam do strumyka przy siódemce i idąc nim dotrę do właściwej drogi. I wiecie co? Dotarłam. Mimo, że to wcale nie był ten strumyk. Na ostatniej prostej zaczęłam już spotykać innych biegaczy, więc poczułam się uratowana, bo to znaczyło, że meta blisko. I do tego zdążyłam przed Tomkiem, który faktycznie wyrobił się gdzieś w okolicach trzech godzin, no może z małym hakiem. Ja zrobiłam 15 km, a Tomek 23,5 km.
To co ja to ostatnio pisałam? Że jakoś mi dobrze idzie, azymuty i te sprawy...
Jedno się tylko zgadza - nie wpadłam w panikę i samodzielnie wybrnęłam z opresji. I jestem z tego powodu bardzo, bardzo dumna!

A tak wygląda mój mocno abstrakcyjny przebieg:


Śmiesznie?

3 komentarze:

  1. O! A nam się udało odetkać dziurkacz na PK 5 :) (choć chwilę to zajęło)

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetna sprawa. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń