Na starcie dowiedziałam się, że Tomek już kilka razy przejechał obok i najwyraźniej od pół godziny szuka miejsca gdzie mógłby zaparkować. Po kolejnej pół godzinie wreszcie się zjawił. Podejrzewałam, że od miejsca postoju musiał przyjechać kilka przystanków autobusem i jeszcze dojść pieszo, ale uspokoił, że całą trasę da się pokonać pieszo. Noo, da się - ja to nawet już 70 km daję rade:-)
W końcu wystartowaliśmy. Na naszej mapie były same gacie - damskie i męskie. I jeszcze tak rozpustnie skonfigurowane. Autorowi najwyraźniej zapusty pomyliły się z rozpustą! :-)
Gacie damskie układały się według jednego schematu, a męskie według drugiego. Oba schematy w jakiś tam sposób nakładały się na siebie. Gacie męskie pokrywające się ze startowymi damskimi znaleźliśmy od razu, więc łatwo zgarnęliśmy PK 20, 8 i 21. Czujnie zauważyłam, że 21 pokrywa się z 17, a stamtąd polecieliśmy na PK 16. W tym miejscu, z braku innej koncepcji, wróciliśmy wzdłuż jeziora do kanałku, bo w jego okolicy miały być PK 1 i 2. W porę zauważyliśmy, kolejny punkt podwójny: 1 i 13, a że każdy był na innym wycinku, dawało nam to spore pole manewru. Wzięliśmy kolejno 14, 15 i 2, które było też dziesiątką. Na dziesiątce spotkaliśmy Leśne Dziady i mijaliśmy się z nimi aż do dwunastki. Na dwunastce skończyły nam się koncepcje na dalszą trasę. Tomek wykoncypował, że gdzieś na północ powinny być PK 18 i 19. Piotrek, którego spotkaliśmy, uświadomił nas, że 18 i 19 są bliżej mety, ale postanowiliśmy sami się o tym przekonać. Faktycznie - zamiast tych dwóch znaleźliśmy trójkę i czwórkę. Też dobrze. Ja w tym momencie już straciłam wątek i szłam za Tomkiem licząc na to, że wie co robi. Moja wiara w niego upadła na ulicy Franciszka Żymirskiego, gdzie z zapałem godnym lepszej sprawy szukaliśmy PK 19. Kompletnie nie wiedziałam gdzie jesteśmy, ale byłam stuprocentowo pewna, że nie tam gdzie twierdził Tomek, że jesteśmy. Po długich minutach argumentacji popartej niezbitymi dowodami w postaci okolicznych zabudowań, udało mi się przekonać go, że szukamy w złym miejscu. Oczywiście nie znaczyło to, że wiedziałam gdzie szukać. Tak miotając się po okolicy w końcu Tomek wypatrzył właściwe miejsce, żłobek i budę, na której mieliśmy znaleźć odpowiedź na pytanie: A jaka micha? Budę oblecieliśmy kilkakrotnie dookoła, ale żadnej informacji o misce nie znaleźliśmy. Już mieliśmy się poddać kiedy Tomek nadepnął na sponiewierany, leżący na ziemi banner z odpowiedzią na nasze pytanie. Mając dziewiętnastkę, do osiemnastki trafiliśmy bez problemów, a Tomek dopatrzył się, że przy przedszkolu jest też wycinek z punktami 5, 6, 7. Szóstkę z założenia odpuściliśmy, bo na mapie był jeden punkt nadmiarowy, a w drodze na metę zgarnęliśmy jeszcze dziewiątkę. Tomek wyliczył jeszcze odległość i azymut z zadania, a tak dla fantazji azymut wymierzył do góry nogami:-) Mi się nie chciało mierzyć, więc nie mogłam zweryfikować poprawności. Ale co tam... Grunt, że na metę trafiliśmy. Bo wiecie - na mecie pączki, pączusie, pączeczki. Tomek to chciał wziąć jednego na spółkę, ale taka głupia to ja już nie jestem - żeby pączka odpuścić???? Fakt, po kolejnym tego dnia pączku trochę mnie zemdliło, ale przeciez musi mi ich wystarczyc na rok - do kolejnego Tłustego Czwartku.
Takie gacie!
50 year-old Librarian Modestia McGeever, hailing from Cottam enjoys watching movies like Where Danger Lives and Driving. Took a trip to Greater Accra and drives a Impala. przejdz do strony
OdpowiedzUsuń