Biegać mieliśmy na Ursynowie, czyli śmiganie między blokami. Lubię.
Czipa trzeba dostosować do chudych paluszków Agaty
Znowu było strasznie gorąco, ale (o dziwo) jakoś nie zwalało mnie to z nóg, a przynajmniej nie tak bardzo jak zawsze. Nasze starty były trochę rozstrzelone w czasie - najpierw ja, potem Agata, a Tomek dużo później. W boksie startowym powtarzałam sobie, żeby wziąć dobrą mapę i włączyć zapisywanie trasy. Udało się!
Poooszłaaa!!!
Trasa była krótka i łatwa, a połączenie kategorii wiekowych dawało mi szansę na zwycięstwo, bo moją jedyną rywalką była Małgosia - nie dość, że starsza, to z aparatem ruchowym po przejściach. Za to ona jest bardziej doświadczona i na takich trasach się nie gubi, a ja owszem - potrafię.
Tym razem jednak wszystko poszło dobrze, a nawet bardzo dobrze - z punktu na punkt leciałam jak po sznurku i cały czas biegłam, chociaż pod koniec nogi nie nadążały za chęciami.
Z dziewiątki na dziesiątkę mogłam pobiec krótszą drogą i w sumie sama nie wiem po co zasuwałam naokoło. Może jeszcze z dwójki na trójkę lepiej było obiec blok z drugiej strony? Nie wiem. Ale ogólnie jestem zadowolona.
Mój przebieg.
W piętnaście minut było już po wszystkim i nawet Tomek nie zdążył uruchomić aparatu, więc zdjęcie z mety mam pozowane.
No i co, że pozowane?
Na Agatę musiałam poczekać dość długą chwilę, bo nie dość, że była na najdłuższej trasie, to niespecjalnie przejmowała się faktem, że bierze udział w biegu na orientację i większość trasy przeszła. Ale za to miała czas, żeby się namierzać precyzyjnie:-) Tomek nie doczekał jej finiszu, bo musiał iść na start.
W końcu jest, dotarła!
Po powrocie Agaty szybko poleciałyśmy do bazy i jeszcze zdążyłam sfotografować plecy Tomka w boksie startowym, kiedy wybierał: na jaką by tu dzisiaj trasę pobiec....
Ta mapa będzie dobra.
A potem długo, bardzo długo czekałyśmy na jego powrót. No dobra - raptem 17 minut, ale trwało jak dwie godziny.
A to nie pozowane.
Na koniec pamiątkowa rodzinna fotka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz