Postanowiliśmy wystartować jak tylko zaczną puszczać na trasę, bo im szybciej zaczniemy, tym szybciej skończymy. Przynajmniej teoretycznie. Gdybyśmy wrócili o przyzwoitej porze, organizatorzy nie spali by jeszcze i można by się wedrzeć do łazienki w ich domku i wykąpać się. Taki chytry plan mieliśmy.
Po pobraniu map i oficjalnym wystartowaniu oddaliliśmy się na ławeczkę pod latarnią i oddaliśmy się ulubionemu zajęciu - wycinankom łowickim.
Te różowe pioruny dały nam w kość.
W sumie to tylko dwa wycinki były do dopasowania, ale wyjątkowo oporne. Wreszcie po chyba kilkunastu minutach udało mi się jeden dopasować, ale z drugim za nic nie mogliśmy sobie poradzić. W międzyczasie przy naszej ławeczce pojawili się Asia z Jackiem. Odruchowo sprzedaliśmy im umiejscowienie pierwszego wycinka, bo co prawda konkurencja, ale przecież o złote gacie się nie ścigaliśmy. Drugi wycinek usiłowaliśmy rozpracować już we czwórkę, ale gdzie tam. Nawet zaczęłam podejrzewać, że albo łączy się białym polem, albo jest z zupełnie innej bajki i na mapie znalazł się przypadkiem. W końcu postanowiliśmy ruszyć na trasę, bo na tej ławeczce moglibyśmy chyba spędzić resztę życia i nic nie dopasować.
Zaczęliśmy od PK 141, a potem ruszyliśmy na 142. Na mapie wyglądało to banalnie. Niestety - ścieżki narysowane na mapie miały się nijak do tych w terenie i punkt wzięliśmy tak na oko - jedyny jaki był w okolicy. Pozostałe ekipy, które licznie pojawiły się w okolicy też miały wątpliwości, czy to ten, czy nie. 143 przynajmniej weszło gładko i tu nikt nie wątpił, że to właściwy lampion. Przez całą drogę usiłowaliśmy dopasować ten drugi wycinek. We trójkę - ja, Asia i Tomek wyrywaliśmy sobie w rąk skraweczek mapy, gapiliśmy się na niego, przytykali do mapy głównej w różnych, coraz to dziwniejszych miejscach i... nic. Nawet wydarłam sobie z drugiej mapy kolejny wycinek, bo pierwszym zawładnęła Asia, a im więcej osób kombinuje, tym większa szansa na sukces. Ale nic.
Po zaliczeniu PK 143 ruszyliśmy na pierwszy wycinek mając nadzieję, że dopasowałam go w dobrym miejscu. Od 143 poszliśmy ścieżką, która prowadziła w dobrym kierunku, ale czy była to ta, na która patrzyliśmy na mapie - nie wiadomo. Po jakimś czasie uznaliśmy, że pora zejść z niej i kierować się na północ. Z ilości osób podążających w tę samą stronę wnioskowaliśmy, że idziemy dobrze, tyle tylko, że lampionu nie mogliśmy znaleźć. Rozsypaliśmy się w szeroką tyralierę i każdy szukał gdzie mógł. W tym zamieszaniu Asia z Jackiem odłączyli się od nas i najpierw zaliczyli PK 155 na górce, a potem poszukiwany 156, my zaś w odwrotnej kolejności. Ponieważ nasze losy najwyraźniej na ten etap były ze sobą połączone, w drodze na kolejny punkt znowu się spotkaliśmy.
Szliśmy dalej na dość oczywiste 157, 145, 146, 158 cały czas nerwowo usiłując znaleźć miejsce dla drugiego wycinka. Po niektóre lampiony szybki wypad robili Tomek z Jackiem, a my z Asią kombinowałyśmy z mapą. I wciąż nic. Kompletnie nic.
Odległości między kolejnymi punktami robiły się coraz dłuższe, ale za to drogami, a mi najbardziej podobało się przejście wzdłuż ogromnego ogrodzonego pola. Na tych długich przebiegach zaczęłam robić się senna i tak trochę oklapłam. Już tylko szłam za wszystkimi i nawet nie oglądałam kultowego wycinka, co to się o niego prawie na początku biliśmy. I wtedy nastąpił cud - Tomek oznajmił, że dopasował. Ponieważ takie hasło padało już kilkakrotnie i jakoś nie miało pokrycia w rzeczywistości, więc specjalnie się nie przejęłam. A jednak. Tym razem chyba się udało. Co prawda drogi z wycinka i z mapy głównej niespecjalnie się pokrywały, ale jakby wyrzucić część z nich... wtedy - owszem. Uznaliśmy, że autorka etapu tak właśnie postąpiła. O dziwo, w przewidywanych miejscach wycinka wisiały lampiony, więc faktycznie tak musiało być. Wydaje mi się, że do tej pory standardem było informowanie o wycięciu dróg, ale teraz może jest inaczej. Co, skąd i kiedy jeszcze po drodze braliśmy - nie pamiętam.
Od ostatniego punktu zrobiliśmy sobie wyścig do mety z Asią i Jackiem, ale oni okazali się szybsi. Chyba motywowało ich to, że goniły ich ciężkie minuty. My w ciężkich byliśmy od dawna po uszy i jedna w tę czy w tamtą nie robiła na nas wrażenia. Najważniejsze, że szczęśliwie dotarliśmy do mety, a pora pozwalała jeszcze na kąpiel w cudzej łazience.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz