poniedziałek, 13 maja 2024

Nocna porażka czy MP Bliżyn

Nadeszła sobota i ruszyłem w Świętokrzyskie do Bliżyna. Wieczorem MP w nocnym BnO, ale wcześniej – oficjalny trening. Docieram do Bliżyna koło godziny 13-tej. Leśny parking, trochę zapakowanych samochodów, samotny stolik z mapami i piękny, przebieżny las widoczny z drogi. To lubię! 

Las zapowiadał się całkiem przyjemnie

Niestety nie ma pomiaru. Trochę słabo jak na „Oficjalny trening”. W porównaniu np. z WawelCup pod tym względem impreza przegrywa – tylko jedna trasa (ale w 2 skalach) i brak jakichkolwiek numerków na lampionach, o braku pomiaru czasu już pisałem. 

Na start daleko. W miarę dojścia las zaczyna być mniej przyjemny. Może i wzrok sięga daleko, ale grunt pokryty jagodami, wyraźnie nierówny i widać sporo „śmiecia” na podłożu. 

Na starcie las już nie wygląda tak dobrze

Docieram na start, „pikam” dla dodania sobie animuszu i ruszam… wpław przez pobliski strumyk. Po lesie biegać trudno z powodu podłoża (oczywiście nie przeszkadza to jakimś harpaganom z M21). Lampiony widoczne z daleka, aż miło. Tylko teren coraz bardziej „nierówny”, także i na drogach (koleiny, zaschłe błoto). Wreszcie docieram do kopczyków pogórniczych. Tu zasugerowany jakimś konkurentem zamiast na PK 6 idę na PK 9. Trafiam idealnie (w odróżnieniu od konkurencji), ale orientuję się, że to nie ten PK co miał być i zaczynam szukać PK 6. Szukam, szukam i nic. Po dłuższej chwili cofam się do drogi i namierzam się raz jeszcze - w to samo miejsce, gdzie byłem kilka razy. Chwila wpatrywania się w ślady na ziemi i odkrywam niepozorną gęstwinkę z kolejnym zestawem kopczyków i jest wreszcie lampion. Tak to jest z tym terenem – małe przeoczenie i od razu katastrofa.

Najpierw trafiłem na PK9, ale dalej to już katastrofa

Jeszcze przebieg PK 9-10-11 daje się we znaki – tylko na azymut, a teren wyjątkowo niezachęcający do przemieszczania się. Na końcówce podłączam się do jakichś szybkobiegaczy i dobiegam na metę. 

 

A to mapa treningowa

Do wieczora jeszcze sporo czasu. Postanawiam coś przetrącić i przy okazji zrobić TRInO w pobliskiej Sielpi. Google coś mówiło o 20 km, a tu nawigacja gogle pokazuje prawie 40! Ale skoro czas, to jadę. TRInO takie nudnawe – spacer wokół zalewu, ledwo co zrewitalizowanego (czyli „gołe” wyspy, kilka mostków i martwy poza sezonem turystyczny deptak z kramami. Gdy kończę TRInO zegarek odgrywa mi pochwałę za 10 tys. kroków. 

 

Martwy sezon w Sielpi Wielkiej

Powrót do Bliżyna, wmeldowanie się na nocleg na sali gimnastycznej (jak za dawnych dobrych czasów) i nierozważna wycieczka do biura zawodów po numer startowy. Nierozważna, bo do biura jest 1,6 km w jedną stronę. Czyli tam i z powrotem daje 3.2 km. Potem dojście na etap nocny: 1,6 km do biura + 1,3km na start, że o powrocie na nocleg nie wspomnę! W efekcie na starcie etapu nocnego zegarek pokazuje dobrze ponad 20 tys. kroków!!! Dobrze, że to nie zawody w Longu;-) 

Oznaczenia "Do Centrum Zawodów" całkiem porządne, tylko strasznie daleko

 Straty etapów nocnych są widowiskowe. Gdy wszyscy zapalają latarki, a grupa startujących jest duża, robi się w nocnym lesie jasno jak w dzień! 


Ja startuję w trzeciej fali – obejrzałem więc starty dwóch poprzednich grup. Wreszcie nadchodzi nasz pora: odliczanie i start. Najpierw biegnie się za wszystkimi. Przy lampionie start chwila zastanowienia i już w mniejszej grupce ruszam w kierunku PK 1. Najpierw biegniemy rządkiem, potem zaczynamy się rozpraszać. W efekcie na dość przeziernym lesie widać dziesiątki lub wręcz setki ludzi biegających w zasięgu wzroku w różne strony, każdy świeci przed siebie, każdy biegnie w innym kierunku i każdy szuka niepozornego stojaka z odblaskiem. 

W takim zgiełku, gdy wszystko w lesie błyska, odblasku oczywiście nie widać, chyba że o niego się potkniesz. Udaje mi się w miarę sprawnie zlokalizować pierwszy stojak z odblaskiem. Na pierwszym PK od razu następuje rozbicie na motylki. Specjalnie się nie spieszyłem, bo ciągle kuruję staw skokowy po kontuzji, więc grupa biegnących moim wariantem nie jest specjalnie liczna. I konkurenci wybierają inny wariant, więc można powiedzieć, że jestem sam w lesie. Po drodze do PK 3 zaczynam spotykać jakieś „obce” lampiony. W każdym razie idzie mi coraz lepiej - zaliczam jedno skrzydełko motylka, ruszam na drugie. PK 6 bez problemu. Na PK 7 łatwizna – ustawiam azymut i ruszam. Po pewnym czasie po lewej jakiś lampion nad mokradełkiem – sprawdzam – obcy. Ruszam dalej. Pojawiają się jakieś drogi (na mapie nie ma takowych), kilka bardzo charakterystycznych karp (na mapie także ich nie ma), co chwila w terenie jakieś gęstwinki (na mapie są całe dwie w okolicy). Kierując się gęstwinką szukam lampionu – kolejny obcy. Szukam coraz bardziej. Wszyscy biegają zdezorientowani i szukają czegoś tam. Nikt nie wie, gdzie jesteśmy. Przeszukuję wszystkie gęstwinki (mokradełko miało być tuż obok) znajduję kolejny lampion, a na końcu ciek wodny. Znaczy jestem za daleko. Kilka kolejnych prób szukania i wreszcie wracam w kierunku poprzedniego PK. Tak trafiam na lampion znany – punkt węzłowy PK1/5/8. Tu ustawiam uważnie azymut i wolno idąc znajduję właściwy lampion. Wszystko fajnie, tyle że zamiast 2 minuty, zajęło to prawie 22! 

Poszukiwania PK7 - to ten u dołu po prawej

PK 9 i 10 wchodzą dobrze. Doganiam, a nawet przeganiam jakąś konkurencję. PK 11 - kolejny punkt węzłowy. I tu uskrzydlony sukcesem przegonienia konkurencji ruszam nie na to skrzydełko co trzeba: zamiast na PK 12 lecę na PK 15! Przy powrocie na punkt węzłowy znowu mnie znosi i pozwalam się zbliżyć konkurencji. Przyspieszam i lecę na PK 18. I nie trafiam. Chwila szukania, ale nie 20-stominutowa;-) 

Na PK 20 droga prosta (na azymut). Przecinam drogę i wpadam w chaszcze. Tu dołącza się do mnie jakiś konkurent z innej kategorii – szuka innego kodu lampionu, ale także nad bagienkiem. Przedzieramy się przez krzaki. Chwilami jest mokrawo, widoczność w krzakach zerowa. Coś za długo to trwa. Wreszcie wypadam na porządną drogę. Chwila konsternacji – musiałem przebiec lampion. Znajduję charakterystyczne rozgałęzienie i na spokojnie kierując się azymutem znajduję dół z wodą. Teraz zostaje przebiec przez bagno obwiedzione gruba czarną linią (nie było wcale mokro), wdrapać się na górę i finiszować w świetle jupiterów. 

Dobieg do mety - w świetle jupiterów

Dumny idę sczytać chipa, a tu wynik świeci się na czerwono: NKL/MP. Przemek zerka na wydruk i mówi: brak 132 i 145. Chwila analizy mapy i rzeczywiście – nie przypominam sobie szukania tych kodów.
Ech, tyle biegania się zmarnowało – bo ja lubię biegać po nocy. Zniechęcony wracam na nocleg. Zegarek pokazuje ponad 31 tys. kroków – nieźle! 

Trochę się nadreptałem!

Po prysznicu w lodowato zimnej wodzie – śledzę wyniki live na komórce. Czas mija, a w lesie dwóch znajomych Piotrek i Bartek. Mija czas zamknięcia mety – Piotrek wrócił, ale Bartka nie ma. Sprawdzam jeszcze po północy - Bartek ciągle biega w/g wyników. Ale nagle Bartek pojawia się w drzwiach witany okrzykami radości przez cały Team360 – chyba spisali go już na straty! Jak się później okazało Bartek zdążył na metę w ostatniej chwili – do limitu czasu (150 minut) zostało mu 8 sekund! Zresztą fajne wyniki są M 50 – pierwszy Marcin, ostatni Bartek – bracia. Czas Marcina 50 minut, Bartka prawie 2,5 godziny! 

No cóż, pora spać - jutro kolejny bieg – muszę bardziej uważać by nie mieć MP.

 


2 komentarze: