niedziela, 12 maja 2024

KOSowa Majówka w Twierdzy Modlin, czyli - NIGDY WIĘCEJ !!!

Dobrze, że między drugą, a trzecią rundą KOSowej Majówki mieliśmy 3 dni przerwy, bo miałam chwilę, żeby się zregenerować. Trzech dni pod rząd w tym gorącu już bym nie uciągnęła, szczególnie, że ostatni bieg zapowiadał się bardzo męczący. Bieganie w Twierdzy Modlin już kiedyś zaliczyłam i choć jest to fascynujące doświadczenie, to jednocześnie wyniszczające fizycznie, przynajmniej w moim przypadku.
Zaczęło się od problemów ze znalezieniem bazy zawodów, bo jednak twierdza mała nie jest, a w internecie był podany zły link. Wspólnym wysiłkiem kilku ekip udało nam się w końcu ustalić, gdzie należy zaparkować, żeby było jak najbliżej i mogliśmy zacząć przygodę.
 
Ruszamy na poszukiwania bazy zawodów.
 
W bazie pobraliśmy mapy i idąc w kierunku startu analizowaliśmy warianty przebiegu do PK 1, który mieliśmy wspólny. Były dwie opcje - po kresce przez wał, albo obiec wał i lecieć naokoło, ale po płaskim.
 
Jak będzie lepiej?
 
Strasznie długo nie mogłam zebrać się do tego startu. Po konsultacjach z Tomkiem jeszcze z Asią przegadałyśmy ten problem, a kiedy ona stwierdziła, że leci przez wał, nie wypadało mi pójść na łatwiznę i obiegać.
 
To co robimy?
 

Start.
 
My przedzierałyśmy się przez wał (Asia pierwsza, ja chwilę po niej), a Tomek pobiegł naokoło i oczywiście był szybciej niż ja, choć ruszył chwilę po mnie.
Po jedynce trzeba było wrócić na pierwszą stronę wału, żeby pobiec na dwójkę. Mało optymalnie mi to wyszło, bo tak się skupiłam na wałach, że o rozsądnych i ekonomicznych przebiegach już nie myślałam. Trójka oczywiście znowu za wałem. Myślałam, że sprytnie będzie pobiec (to znaczy przeczołgać się, bo przecież nie biegłam ani w górę, ani w dół, ani nawet po płaskim) koło ósemki, bo tam wał był najwęższy, ale bo ja wiem, czy to miało sens. Wał to wał i może lepiej było lecieć na krechę.
 
Sama nie wiem jak lepiej.
 
Czwórka była nawet dość dostępna, ale za to przy piątce chwilkę mi zeszło zanim namierzyłam dołek na wale. Tam spotkałam Tomka i razem ruszyliśmy na szóstkę, czyli z jednego wału na drugi. Ja to już wybierałam coraz większy trawers, żeby tylko nie piąć się pionowo w górę.
 
W drodze na PK 6
 
I jest szóstka!
 
Po szóstce było trochę mniej skakania z wału na wał, ale za to pojawiły się dłuuugie przebiegi: z dziesiątki na jedenastkę i z jedenastki na dwunastkę. Przy dwunastce czepiłam się nie tego muru co trzeba i całe szczęście, że pojawili się inni zawodnicy i ich tropem trafiłam na punkt. Po dwunastce była pętelka: 13, 14 i 15 tożsame z PK 12. 
Do szesnastki znowu długaśny przebieg, ale przynajmniej po płaskim. Siedemnastka na wale, ale z długim i dość łagodnym podejściem. Po siedemnastce skończyła mi się woda, siły i chęci. Jeszcze z rozpędu wzięłam osiemnastkę, a potem zaliczyłam odlot. Odwodniony mózg wyłączył mi się całkowicie, a nogi pozbawione kierownictwa prowadziły mnie gdzie tylko chciały, a chciały naprawdę głupio i do tego daleko. Popitoliły mi się wały i nawet dojście do ewidentnie złych miejsc nie dało mi nic do myślenia. To znaczy, może i dało, ale czym miałam myśleć? Kiedy w końcu nogi zawiodły mnie na właściwy wał, bynajmniej nie był to koniec problemu, bo punktu i tak nie mogłam znaleźć. Co prawda  dwukrotnie byłam we właściwym dołku, ale najwyraźniej na oczy też mi padło, bo lampionu nie zauważyłam. Już nawet pomyślałam, że tak bardzo jestem poza wszelkimi limitami, że punkty pozbierali. Już miałam wracać na metę i zaliczyć nkl-kę, ale jeszcze ostatni raz wlazłam na wał (chyba już z przyzwyczajenia) i ... znalazłam.

Wędrować przed siebie, gdzie oczy poniosą...
 
Schodząc z wału znowu spotkałam Tomka, ale ja już kierowałam się na metę, a on jeszcze coś miał do zebrania. 
Meta była sprytnie schowana wewnątrz umocnień i gdybyśmy jej przed startem nie obejrzeli, to w stanie ducha, w jakim się znajdowałam, w życiu bym na tę metę nie trafiła.
 
Meta przyczajona przy wejściu - widok z wewnątrz.

Po sczytaniu czipa padłam i piłam, piłam , piłam....
 
Ślad gps powiedział mi, że punkty odległe o 60 metrów zaliczałam 19 minut! I nie uwierzycie - w wynikach nie jestem ostatnia, bo za mną są jeszcze 3 osoby.
W każdym razie, gdybym jeszcze kiedykolwiek chciała tam biegać - błagam - odwiedźcie mnie od tego pomysłu!!!!

Cała ciężka trasa.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz