czwartek, 23 maja 2024

Grand Prix Mazowsza 2024 im. Andrzeja Krochmala- etap drugi, czyli pełzający sprint.

Po kąpieli, obiedzie i chwili odpoczynku po porannym etapie, poczułam, że jestem gotowa na ciąg dalszy, czyli sprint w Serocku. Pocieszałam się dodatkowo, że sprint trwa krótko, w mieście ciężko się zgubić i w sumie raz, dwa przebiegniemy i po sprawie.
Biuro zawodów znajdowało się na rynku, więc tam usiłowaliśmy zaparkować. Prawie się udało, czyli trochę dalej.

Przy biurze zawodów.
 
Start był niedaleko rynku, ale dojście do niego nieoczywiste, bo wyznakowano je tak, żeby nie przejść przez teren zawodów.
W oczekiwaniu na swoją kolej, można było jeszcze podyskutować z konkurencją.

Czekamy na nasze minuty startowe.
 
I wreszcie start!
 
Trasę miałam krótką - raptem 2 km. Najpierw dobieg do lampionu startowego, a potem decyzja jak dalej. Ja oczywiście z nawyku ustawiłam azymut, a że mniej więcej pokrywał się z alejką, to pobiegłam nią. Wkrótce zobaczyłam lampion. Niestety - kilkanaście (a może więcej) metrów w dole, do tego za wodnym rozlewiskiem. Dopiero wtedy dokładniej przyjrzałam się mapie i wyszło, że trzeba było trochę obiec obniżenie i zbiec do lampionu po schodkach od drugiej strony. Tak też zrobiłam, ale strata w sprincie jest trudna do odrobienia.

 Zaczęłam od głupiego błędu.
 
Zbieg do jedynki nie był problemem, ale już wdrapanie się z powrotem na górę nieco nadwyrężyło moje i tak już wątłe siły. Dobrze, że dwójka stała przy ulicy. 
Do trójki biegłam przez piątkę i czwórkę. Trochę bez sensu taki przebieg, ale chyba nie było lepszego sposobu, bo wszyscy, których widziałam, tak biegli.
 

Z trójki trzeba było wrócić do czwórki i piątki i tu zaczęły się schody. To znaczy te schody były już wcześniej (przed piątką), ale w dół - teraz trzeba było pokonać je w górę. Niestety, to raczej one mnie pokonały. Lazłam schodek po schodu zatrzymując się co chwilę, szczególnie już na odejściu z piątki.
Do dziesiątki szło mi dobrze, żadnych schodów w górę nie było, a do PK 7, 8 i 9 nad rzeką wręcz było w dół. Ponieważ z dziewiątki zaczęło się podejście, to przy dziesiątce byłam zbyt zmęczona, żeby ją zauważyć i wzięłam ją z okrążenia. Ale grunt, że wzięłam.

Przeleciałam dziesiątkę.
 
Po dwunastce było już tylko pod górę. Co prawda nie schodami, ale wcale nie łatwiej. Przez rynek to już się niemal przeczołgałam dopingowana przez Becię, która chyba była już po swoim biegu. Cudem dotarłam do ostatniego punktu, a potem siłą woli na metę. 
Ten sprint okazał się chyba gorszy niż poranny las. A niby po mieście lekko, łatwo i przyjemnie. Gosia, z którą wydawało mi się, że rywalizuję (a w rzeczywistości gonię ją z językiem na brodzie) dokopała mi ile wlezie, a  wlazły 3 minuty. Ale w sumie i tak drugie miejsce w końcowej klasyfikacji miałam już zapewnione, bo tylko my dwie ukończyłyśmy oba etapy. 
Pozostał jeszcze jeden rozstrzygający etap następnego dnia, czyli bieg w Popowie. A u mnie Popowo to cała historia pt. jak przebyć 9 km w 18 km. No to będzie ciekawie.

Cały przebieg.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz