czwartek, 2 maja 2024

Warszawska Olimpiada Młodzieży w kategorii K55.

Warszawska Olimpiada Młodzieży to jest to, co mi najlepiej wychodzi w życiu. Zawsze załapię się na jakiś medal, a trzeba pamiętać, że jestem już mocno zaawansowana młodzież. Tym razem w mojej kategorii wiekowej na bieg średniodystansowy było nas zapisanych 5 kobitek. Tomek w swojej kategorii miał tylko trzech konkurentów. 
Wystroiliśmy się w nasze nowe koszulki klubowe (co to po latach wreszcie udało się je zrobić) i pojechaliśmy na podbój Dąbkowizny.

Ładnie wyglądamy?

Na starcie jakoś nie zauważyłam żadnej z moich konkurentek, ale też skupiałam się na czym innym. Już od dawna nie startowaliśmy według minut startowych i aż mnie w żołądku zakręciło z przejęcia kiedy weszłam do boksu. Co za emocje! :-)

Będzie się działo!

Start!

Zaczęłam dobrze, to znaczy znalazłam pierwszy punkt. Bo najgorzej to jak z tym pierwszym są problemy. Wtedy człowiek traci całą motywację i ma wrażenie, że już nie warto się starać. No, ale skoro znalazłam, to postarałam się i idąc za ciosem (oraz linią azymutu) odnalazłam dwa kolejne. Z kolejnym miało pójść równie dobrze, szczególnie, że na mapie wyglądał banalnie, tylko że coś z lekka nie pykło. Zaczęłam dobrze, ale jak zobaczyłam ścieżkę u podnóża wydmy, to nie wiedzieć czemu zbiegłam na nią i już żadna siła nie była w stanie oderwać mnie od wygodnego traktu. Był wygodny, to prawda, tylko nie prowadził na punkt. Zaczęłam się z lekka miotać po ścieżce raz w jedną stronę, raz w drugą, przy czym najpierw sama, a potem w towarzystwie jakiegoś młodzieńca. W sumie fajnie było, tylko w żaden sposób nie przybliżało do osiągnięcia celu. W końcu zdecydowałam ustalić gdzie jestem, następnie namierzyć się i w końcu wziąć punkt, no bo ile można?

Nieuchwytny PK 4

Uznawszy, że sprawę błądzenia na potrzeby relacji już ogarnęłam, resztę punktów zaliczyłam bezproblemowo i tylko raz głupio - przy PK 6, gdzie zamiast podejść ścieżką, przedarłam się przez żywozielone na mapie. Ale przecież nikt mi nie będzie mówił jak mam żyć! Nawet mapa!
Na mecie dowiedziałam się, że jestem pierwsza na dwie, które dotarły do mety, a tą drugą była Becia. Cały czas oczywiście mowa o naszej kategorii. Pozostałe trzy zawodniczki nawet nie dotarły na start, a co dopiero na metę. 
I tym sposobem zostałam Mistrzynią.

Medal i nagrody dla Mistrzyni.

Tomek miał trochę mniej szczęścia niż ja i został tylko Wicemistrzem w swojej kategorii, ale dobre i to, szczególnie, że jego rywale nie nawalili i jednak przyjechali.

Mój Wicemistrz!


Nasze medale.

Po medalacji biegusiem (tzn. autkiem) wróciliśmy do domu, żeby się regenerować, bo następnego dnia czekał nas ciąg dalszy imprezy. Ale nie uprzedzajmy faktów....

Cały przebieg.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz