wtorek, 7 maja 2024

KOSowa Majówka - dzień drugi, czyli bidon kontra bajoro.

Drugi dzień KOSowej Majówki był równie upalny jak pierwszy, ale postanowiłam przechytrzyć system i wziąć na trasę bidon z wodą. Wiedziałam już, że kałuż w lesie nie ma bo susza, a jakoś do mety dotrwać trzeba. 
Ponieważ trasy na ten etap były dłuższe niż ustawa przewiduje, początkowo zapisałam się na trasę A. Dzień przed zawodami, widząc, że cała moja konkurencja jest na trasie B, przepisałam się i ja na te prawie 5 km. Tak mi się koleżanki po ambicji przejechały.
 
Przed startem.

Clear, check i te sprawy.
 
Startowaliśmy z niewielkiego wzniesienia i niemal od razu trzeba było porzucić ścieżkę na rzecz azymutu.
 
Start.
 
Pierwszy punkt mieliśmy z Tomkiem wspólny i myślałam, że mnie dogoni i razem pobiegniemy, ale chyba zbyt długo odczekiwał po moim starcie, bo nie spotkaliśmy się.
Wiedząc, że trasa jest długa i pamiętając jak zmęczyłam się dzień wcześniej, musiałam rozsądnie gospodarować siłami, żeby starczyło ich na wszystkie 17 punktów. W praktyce oznaczało to, że lepiejj jest iść, a nie biec, ale dotrzeć na metę, niż biec i polec na polu chwały, czy raczej gdzieś w krzakach.
Dwójka i trójka weszły gładko. Na śladzie wygląda jakby mnie przed czwórką zniosło, ale to była zaplanowana akcja osadzona w realiach ścieżka-koniec rowu-skrzyżowanie rowu ze ścieżką-punkt.

Tak miało być.
 
Do czternastki, która była tożsama z trójką, szło idealnie - albo po kresce, albo z wykorzystaniem ścieżek. Teren był niemal płaski i chwilami trochę nawet niepokoił mnie brak jakichkolwiek punktów charakterystycznych, zwłaszcza kiedy trzeba było znaleźć jeden jedyny dołek na nieurozmaiconym terenie, gdzie wszystko wygląda tak samo.
Nie spieszyłam się, bo  gorąco, a dodatkowo spowalniało mnie popijanie wody, bo ja w ruchu nie umiem pić. Całe szczęście, że tę wodę miałam, bo inaczej pewnie skończyłoby się dolegliwościami żołądkowymi po PK 11, przed którym w lesie było bajorko. Jak nic piłabym z niego, gdybym nie miała nic innego do wyboru.
Po PK 14 dopadło mnie  zaćmienie umysłu. Musiały mi się zwoje mózgowe przegrzać, bo nie trafiłam na piętnastkę. Zniosło mnie z azymutu sporo w prawo i tym razem nie było to działanie celowe. Ani nie było tam nic do omijania, ani nikt nie odwrócił mojej uwagi, jakoś samo mi się poszło w bok. Punktu zaczęłam szukać nie przy tym skrzyżowaniu co trzeba, a przecież powinnam od razu wiedzieć, że to nie tam, bo piętnastka to to samo co piątka, którą już przecież brałam. Oczywiście w końcu znalazłam punkt, ale trochę wstyd.
 
Coś mnie zwiodło.
 
Ostatnie dwa punkty znalazłam już bez problemu, ale też i bez entuzjazmu, bo byłam wykończona upałem i ledwo dolazłam do mety. Dobrze, że trzeci etap miał być dopiero za trzy dni, bo chyba musiałabym z niego zrezygnować jeśli nie było by czasu na regenerację.
 
Cała trasa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz