Majówka zapowiadała się pracowicie. Co prawda nie wybraliśmy się na Bukowa Cup, ani nawet na UNTS Cup - zapisaliśmy się na KOSową Majówkę. 1-go maja biegaliśmy na mapie Niewiadoma II. W sumie to dla mnie każda mapa, to jedna wielka niewiadoma, nawet jeśli biegnę na niej dwudziesty raz.
Pogoda upalna, tak że nawet leżenie męczy, ale chciało się do lasu, to nie ma zmiłuj.
Już na dzień dobry trafił mi się dłuuugi przebieg, bo jedynka była za górami, za lasami i za dwoma przecinkami (no, prawie za dwoma). Na szczęście niemal na samo miejsce można było dobiec drogą, może i ciut naokoło, ale też bez przesady. Kolejne punkty były już w ludzkich odległościach i choć początkowo mapa mocno mnie niepokoiła, to na każdy punkt wychodziłam idealnie, lub najwyżej z lekkim rozejrzeniem się dookoła. Za czwórką spotkałam Tomka. i wesoło sobie pomachaliśmy.
Machałam może i wesoło, ale z każdym kolejnym punktem coraz mniej było mi do śmiechu. Pić chciało mi się niemiłosiernie, czułam się wyschnięta na wiórek i gdyby w lesie była jakakolwiek kałuża przyssałabym się do niej bez względu na wszystko. W sumie może i dobrze, że nie było, bo jakoś mało higienicznie by to wyszło.
Biec nawet nie próbowałam, zwłaszcza kiedy w połowie trasy skonstatowałam, że do mety jeszcze w ciul daleko, a sił nie miałam nawet na podrapanie się. Powolny spacerek miał też i swoje zalety - mogłam dokładnie pilnować azymutu, rozważnie planować trasę, namierzać się precyzyjnie. I to dało efekt - ten poniżej. Prawda, że ładnie to wygląda. Może powoli, ale za to elegancko.
Ku wielkiemu zaskoczeniu mój mizerny wynik czasowy wystarczył do wyprzedzenia jedenastu osób i ośmiu osób nieklasyfikowanych. Widać upały im też dały się we znaki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz