wtorek, 4 lipca 2023

Wawel Cup - Bronaczowa Wschód i mordercze przewyższenia.

Dzień trzeci to już taki prawdziwy leśny etap, gdzie nie ma zmiłuj i albo przeżyjesz, albo nie. Szczególnie, że upał zrobił się niemiłosierny, a przewyższenia znacznie przewyższały moje oczekiwania.
Biuro zawodów ulokowało się na wielkiej polanie, gdzie zmieścił się też parking, start, meta, kramiki z akcesoriami orienteeringowymi oraz coś na ząb. I wata. Była wata cukrowa.  Jednym słowem - pojawił się klimat imprezy.

Przy tablicy ogłoszeń.
 
Niby moja trasa nie była jakoś strasznie długa, bo nawet niecałe 3 kilometry, ale mieściło się w tym aż 160 metrów przewyższeń. Dla mnie to bardzo dużo, bo całe życie mam problem z poruszaniem się pod górę. Mój organizm tego nie toleruje i nie ma dyskusji. Ale przecież to nie powód, żeby nie ruszyć na trasę.
 
No to ruszyłam.

Już dobieg do lampionu startowego okazał się wyzwaniem, bo ścieżka skończyła się po kilku metrach, a potem lecieliśmy po krzakach kierując się rozwieszonymi taśmami.
Na azymucie do PK 1 stał spory płot, który trzeba było obejść, a potem z jego rogu namierzyć się na  mokradło. Tak prawdę mówiąc to nawet nie trzeba było się namierzać - wystarczyło lecieć za innymi i co najwyżej kontrolować, czy nie złażą gdzieś na manowce.
Przy jedynce praktycznie miałam już dość, ale pocieszałam się, że jeszcze tylko osiem punktów z czego kolejne trzy są blisko siebie. Jakoś dałam radę, ale lekko nie było. Upał i podbiegi (w moim przypadku podchody, albo wręcz podczołgi) dawały się mocno we znaki.
Do piątki w pierwszym odruchu chciałam iść na azymut, ale na szczęście przypomniałam sobie, że jary to lepiej obejść niż złazić na dół i włazić potem na górę, bo można się na śmierć zarżnąć.
Gdzieś w okolicach piątki (może wcześniej, może później) dogoniłam Becię, w każdym razie z szóstki szłyśmy już razem. I całe szczęście, bo po piątce i szóstce w jarach byłam już tak wykończona, że praktycznie nie kontaktowałam. Na podejściach co krok musiałam przystawać, a co kilka siadać.  Becia cierpliwie czekała na mnie, a to mobilizowało mnie do dalszego wysiłku. Kawałeczek za szóstką wyprzedziła nas Olena startująca chyba kilkanaście minut po mnie. Ta to ma kondycję! Z szóstki nie było łatwo się wydostać. Dookoła był taki gąszcz, że chcąc nie chcąc musiałyśmy iść ścieżkami wydeptanymi w bardziej przebieżnych miejscach, nawet jeśli znaczyło to, że idziemy w kierunku dokładnie przeciwnym niż nam pasuje. W końcu wydostałyśmy się na leśną drogę, która doprowadziła nas w pobliże siódemki. Na tym etapie szłam już za Becią jak zombi, nie mając pojęcia gdzie jestem i dokąd idę. Gdyby mnie wtedy zostawiła to chyba nawet na metę nie udało by mi się trafić. Jakoś wyczesałyśmy tę siódemkę, ale potem krótki odcinek od punktu do drogi, pod górę, pokonywałam metodą kroczek, usiąść, wstać, przytrzymać się drzewa, kroczek itd. Dopiero na drodze odzyskałam nieco animuszu i ruszyłam w pościg za Becią, która podejścia pokonywała w znacznie lepszym stylu.
 
Z PK 6 do PK 7.
 
Ósemka była już łatwiejsza do zdobycia, a i wyjście z niej nie było bardzo strome (obiektywnie, bo dla mnie to i owszem), a nade wszystko podtrzymywał mnie na duchu fakt, że był to już przedostatni punkt.

Coraz bliżej meta (uśmiechy dla fotografa).
 
Tradycyjnie na dobiegu do mety zebrałam się w sobie i pognałam ile sił, szczególnie, że było w dół. Nawet Becię udało mi się przegonić:-) Ponieważ ona wystartowała przede mną, więc w klasyfikacji uplasowałam się ciut wyżej, ale w sumie jest to  kompletna niesprawiedliwość, bo gdyby nie czekała na mnie kiedy padałam na pysk, byłaby na mecie dużo wcześniej. W sumie to należy się jej wielka czekolada albo dobre wino, bo co ja bym bez niej zrobiła?
Ja za to na pocieszenie po marnym etapie i dla wzmocnienia (cukier krzepi!) zażyczyłam sobie watę cukrową i bez wyrzutów sumienia opychałam się kaloriami.
 
Pycha!
 
Ten etap dał mi solidnie w kość i nawet trudno powiedzieć, że byłam zmęczona - ja byłam wyczerpana jak limit internetu albo nakład dobrej książki. A czasu na regenerację niewiele...
 
Raz lepiej, raz gorzej, ale do celu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz