piątek, 28 sierpnia 2015

Powakacyjne oswajanie. Także Smoka.

Po miesięcznej przerwie od InO trzeba było się oswoić. Z mapą i ze Smokiem.
Wzięłam mapę do ręki i ... uświadomiłam sobie, że nie wiem co z nią zrobić! Składanie mapy z reguły należy do mnie, a tu - katastrofa! Nawet nie pamiętałam jak zacząć!  Najwyraźniej nie mam jeszcze tego we krwi i nawet krótka przerwa zakłóca mi działanie. Na szczęście T. trochę znał teren, więc dwa jaja umiejscowił mniej więcej w przybliżonych okolicach smoka.
Ruszyliśmy. Najpierw jak to dziecko we mgle kurczowo trzymałam się T., ale po chwili blokada puściła i zauważyłam, że to co na mapie, jest też w rzeczywistości. Jakieś zapadnie w mózgu się pootwierały i udało mi się przypasować ostatnie jajo. Ruszyliśmy ostro z kopyta, czyli biegusiem. (Dygresja o bieganiu będzie na końcu. A jak zapomnę, to nie będzie.)
Trochę mnie dziwiło, że nigdzie nie spotykamy innych inowców, ale uznałam, że póki lampiony wiszą na drzewach we właściwych miejscach, to nie ma powodów do niepokoju.
Już na początku trasy daliśmy się złapać na punkt podwójny i musieliśmy wracać, na szczęście niezbyt daleko. W związku z powrotem, zmieniliśmy trochę koncepcję przejścia i jak zawsze wyszło nam, że znowu pójdziemy mało optymalnie. No tak już mamy.
Póki było jasno, w zupełności ogarniałam, gnałam z punktu na punkt, a T. podliczał i decydował które zbieramy. Kiedy zrobiło się ciemniej i trzeba było wyjąć latarki, przestałam nadążać z ogarnianiem, bo T. poganiał, a ja żeby patrzyć w mapę po ciemaku to muszę mieć odrobinę luksusu i czasu. Wobec takiego zbiegu okoliczności już tylko gnałam, a T. liczył, decydował i prowadził. Zresztą wcale tak bardzo nie prowadził mapą, tylko znał teren i wiedział gdzie co jest.
Przy podwójnym 31/44 wreszcie spotkaliśmy "naszych" i tym razem nie daliśmy się nabrać na podwójność punktu - spisaliśmy od razu jak trzeba.
Ponieważ z braku czasu na studiowanie mapy straciłam kontakt ze smoczą rzeczywistością, trochę zaczęło mi się nudzić, bo oprócz przemieszczania się szybciej lub wolniej, jedynym moim zadaniem było pilnowanie kompasu i latarki, które bambylały mi przypięte do plecaka. Ewentualnie mogłam jeszcze obserwować grupy kibiców, które zapełniały każdą wolną przestrzeń i wywoływały we mnie uczucie niepokoju.
W końcu z wymaganą ilością punktów, ciut przed limitem czasu dotarliśmy na metę. Jak miło po przerwie zobaczyć te wszystkie orientalne gęby:-) Co prawda Leśnego Dziada to zobaczyłam tak z połowę (chyba w ramach oszczędności sił raz na zawody idzie jedna połowa, raz druga), D. W. też wydał mi się jeszcze bardziej wiotki niż zwykle, M. G. nieustannie jak przecinek... Co z tymi facetami???? Jacyś w zaniku! Bo z kobitkami wszystko w normie mi się wydało. I gdzie tu sprawiedliwość???

Obiecana dygresja:
No bo tak ogólnie, to zaczęliśmy na poważnie biegać. T. wynalazł jakiś plan treningowy typu: "od kwękacza do biegacza" i zaczęliśmy go wdrażać w życie. T. długo nie nawdrażał, bo jedna nóżka bardziej, ale ostatnio olał nóżkę i znowu trenuje.
Tak się cieszyłam, że biegam, biegam, BIEGAM!!! Aż tu któregoś dnia przeglądając internety, dowiedziałam się, że to co z takim wysiłkiem i samozaparciem robię, to wcale nie jest bieganie. To nawet nie jest jogging. To jest slow jogging! Czyli "bieg" wolniejszy od spaceru...
Na pocieszenie piszą, że od tego slow traci się kalorie szybciej niż przy szybkim biegu. W moim przypadku jeszcze jakoś tego nie widać, ale na razie się nie poddaję.

piątek, 14 sierpnia 2015

Quest - produkt TRInOpodobny.

Nie bylibyśmy sobą gdybyśmy na wygnaniu (tzn. na urlopie) nie wynaleźli sobie czegoś InOpodobnego. A tak dokładniej to trinopodobnego.
Wczoraj, w drodze z Buska do Szydłowa, wstąpiliśmy do Chmielnika obejrzeć synagogę i sądziliśmy, że zatrzymamy się na max. pół godziny. Przy kasie muzeum zgarnęliśmy garść ulotek i po wyjściu zaczęliśmy je z ciekawości przeglądać.

Dygresja:
Świetne muzeum w synagodze! Trochę sposobem prezentacji przypomina Muzeum Powstania Warszawskiego, a trochę wystawę szopek krakowskich. Przewodnik tak pełen pasji i tak czujny, że chwilami aż się bałam, że nigdy nie pozwoli nam wyjść:-)
Polecam! Warto zobaczyć!
Koniec dygresji.

Jedna z ulotek wywołała w nas uśmiech i przeczucie, że trzeba ją przeczytać dokładnie. Zaczynała się tak:
"Drogi Questowiczu, na początku drogi odnajdź synagogę -
Stań pod głównym wejściem, to doradzić mogę!
Za chwilę wyruszysz w trasę ..."

a potem:

"Stań tyłem do drzwi i skręć w prawą stronę,
Raz, a potem drugi - tak postanowione!
Dojdź do pierwszej latarni po Twej stronie lewej;
(...)
Stoisz przy tablicy? Widzisz napis na niej?"

I tu należało przepisać na otrzymaną ulotkę tekst z tablicy. Jakoś znajome, prawda?

W opisie questu jeszcze wyczytaliśmy, że czas przejścia to ok. 45 minut i nie namyślając się wiele ruszyliśmy.
No, mówię Wam - prawie trino!
Oczywiście po powrocie do naszej kwatery od razu rzuciliśmy się do internetów szukać informacji, co to te questy. No, to właśnie takie coś między trino a grą miejską. Przy okazji wyczytaliśmy, że w Tokarni, gdzie planowaliśmy się wybrać, jest aż 5 questów. I co dziś robiliśmy cały dzień? No, co? Jasne, że zaliczaliśmy je wszystkie! Zajęło nam to kilka godzin, ale ostatecznie na urlopie mamy masę czasu i możemy z nim robić co chcemy.

No to lecę poszukać questów na jutro!
:-))))

środa, 12 sierpnia 2015

Urlop - kontynuacja

Urlop spędzamy w piekle. Dookoła wesoło bulgocze smoła w kadziach, gorąc wypala nam mózgi i ciała, lepki pot spływa po kręgosłupach.
Planowaliśmy wycieczkę do Buska Zdroju, żeby na żywo przeanalizować propozycję trina kolegi Ł. L., ale po zwiedzeniu Pińczowa Busko poddaliśmy walkowerem.
Po południu poszliśmy po rozum do głowy i pojechaliśmy nad rzekę. W życiu przy zdrowych zmysłach nie weszłabym do takiej wody, ale zdrowe zmysły już dawno mi się usmażyły.
Wszystkim życzymy dużo śniegu i lodu!!!

wtorek, 11 sierpnia 2015

Hurrraaaa!!!!!! Urlop!

Jak to dobrze, że w te ogromne upały nie muszę iść do pracy. Za to cały dzień spędziłam w nieklimatyzowanym samochodzie, a w przerwach łaziłam po rynkach, ulicach, zamkach, muzeach. Z tym chodzeniem to trochę kicha, bo T. ma jedną nóżkę coraz bardziej bardziej. Ale nie na tyle żebyśmy nie mogli zaliczyć trina w Białobrzegach. Podzieliliśmy się rolami - on nas podwoził samochodem w okolice zgrupowania punktów, ja oblatywałam ulice i znajdowałam co trzeba, a Z. z tylnego siedzenia czuwała nad całością.
 Więcej trin niestety na swojej trasie nie mamy, chyba będziemy musieli jakieś sami zrobić. Tylko ta jedna nóżka bardziej ...

piątek, 7 sierpnia 2015

Upalny Muranów z wodą w kolanie.

Taka sytuacja:
na zewnątrz ponad 30 stopni (w cieniu), w samochodzie koło 60 stopni, a klimatyzacja tylko na korbkę pod oknem, T. w kolanie hoduje sobie basen, czyli jest jak bez nogi i nagle rzuca hasło:
- To może pojedziemy przetestować to trino, co nam D. M. przysłał do sprawdzenia?
Zamarłam, zesztywniałam, umarłam wewnętrznie i odpowiedziałam:
- Dobrze, jedźmy...

TRInO po Muranowie jest w porządku, ale strasznie długie - nie róbcie go w upałach!

niedziela, 2 sierpnia 2015

II SNRR z Niepoślipką

Inocki martwy sezon T. postanowił złamać spieszonym rajdem rowerowym, bo wiadomo - kto by tam jeździł rowerem, jeśli można pieszo. Ja byłam nastawiona umiarkowanie optymistycznie, bo 14 kilometrów łażenia po mieście jakoś do mnie nie przemawiało. Nie śmiałam jednak odmówić, aczkolwiek miałam przygotowane plany awaryjne typu: tramwaj, autobus, taksówka, telefon do przyjaciela.

Na rajd oprócz nas zgłosiły się całe dwie osoby, z czego jedna w ostatniej chwili odwołała swoje przybycie. Na miejsce przyjechaliśmy sporo przed czasem i snując się w pobliżu miejsca zbiórki przyuważyliśmy parkę rozglądającą się po okolicy, wyraźnie czegoś szukającą i co najważniejsze - wpatrującą się w jakieś wydruki. Po prostu wyglądali orentalistycznie. Po którejś z kolei mijance nie wytrzymałam i spytałam, czy oni aby przypadkiem nie na tę samą imprezę. Okazało się, że w ostatniej chwili przeczytali w internecie o spieszonej wersji rajdu, ale nie zdążyli się zapisać i w zasadzie są incognito. I raczej wolą iść razem, ale osobno. Wobec tego oni ruszyli na trasę, a my czekaliśmy na jedyną zgłoszoną uczestniczkę - A. A. W końcu zadzwoniła, że jedzie i umówiliśmy się, że my ruszymy, a ona nas dogoni.
Ponieważ T. wcześniej rozpracował trasę z mapą w zębach, wiadomo było, gdzie są błędy i czego się trzymać, a czego nie. Nawigacją zajął się więc T. wspierany przez A., ja dostałam plik zdjęć i miałam w terenie wypatrzyć to, co na nich jest. W sumie wszyscy patrzyliśmy, czy któryś obiekt się nie pojawi znienacka. Znienacka najczęściej pojawiała się para, która wyszła przed nami - niestety, nie wiemy kto to:-(
Trasa była strasznie zakręcona. Chwilami chodziliśmy w kółko i gdybyśmy mieli ogony, to niewątpliwie ich końce często widzielibyśmy przed sobą. Ale tym sposobem wiem już jak z każdego miejsca w Warszawie dojść do filtrów:-) Odpowiedzi na pytania w większości były łatwoznajdywalne, ale z fotkami było trudniej - nie było wiadomo, gdzie na trasie ich szukać.
Jeszcze nie doszliśmy do połowy trasy, a ja już zaczęłam wymiękać. Tak dokładnie, to mój kręgosłup. T. mamił mnie obietnicami kawiarni z krzesełkami, kawy, lodów, a tu okazało się, że w środku miasta nagle jesteśmy na jakiejś kawiarnianej pustyni. Cywilizacja zaczęła się chyba dopiero po zaliczeniu kilkunastu pytań. W końcu osiedliśmy. Najchętniej to zostałabym tam na zawsze, ale po wypiciu i zjedzeniu co tam kto miał, musieliśmy ruszyć dalej. Gdyby nie A., to pewnie oflagowałabym się w tej kawiarni i ogłosiła strajk, no ale głupio mi było psuć jej zabawę. Powlokłam się więc dalej.
Największe emocje wywoływało znalezienie jakiegoś obiektu ze zdjęcia, ale szczególnie czekaliśmy na rycerza, komin i okienko, jak sobie nazwaliśmy trzy z nich. Niestety - trasa się skończyła, a ani komina, ani okienka nigdzie nie było.Co z tego, że pozostałe znaleźliśmy i na wszystkie pytania odpowiedzieliśmy, (chociaż niektóre były dość podchwytliwe) - niekompletnych danych nie chcieliśmy wysyłać organizatorom.  Szczególnie T. był zawzięty na znalezienie wszystkiego. Kiedy więc pożegnaliśmy się z A. i tramwajem wróciliśmy do autka, T. zarządził samochodowy przejazd trasy. Samochodem, siedząc wygodnie, to ja już mogłam i do rana szukać tego komina i okienka, ale okazało się, że znaleźliśmy je dość blisko startu. Pod tym nieszczęsnym okienkiem to nawet przedtem staliśmy długą chwilę spisując odpowiedź na pytanie. Nikt tylko nie pomyślał, żeby unieść głowę:-)
Do teraz nie mogę się nadziwić, jak udało mi się przejść całą trasę, bo takiej opcji wychodząc nie zakładałam. Co prawda noc z bolącym wszystkim nie należała do najłatwiejszych, ale za to jaka satysfakcja!