środa, 31 stycznia 2024

FalInO, czyli: schowam lampion w lisiej norze, nie znajdzie go nikt, może...

Weekend, więc kolejne zawody. Powoli zaczynamy brać udział we wszystkim, co się da. W sobotę dało się biegać na FalInO. Agaty nie udało się namówić, więc byliśmy we dwójkę - ja na 10 punktów, Tomek na wszystkie.
 
 Przygotowanie zegarka to podstawa.
 
 Ruszyliśmy w tej samej minucie, po drodze ustalając, że zaczynamy od PK 3 na plebani.

Wystartowali.
 
 
I pobiegli.

Wzorcowa współpraca przy podbijaniu.

Po trójce rozstaliśmy się w zgodzie, bo chociaż kilka kolejnych punktów mieliśmy brać w takiej samej kolejności, to już na pewno w innym tempie. W drodze na dziewiątkę jeszcze widziałam w oddali plecy Tomka, ale potem już nie dałam rady z takim tempem.
Po dziewiątce wzięłam jedynkę, ósemkę i dwójkę, które stały blisko siebie, w znajomym kawałku lasu, a lampiony były dość wyeksponowane. Jednym słowem - łatwizna.
Problemy pojawiły się przy siódemce. Od dwójki biegłam sobie ścieżkami, a kiedy zobaczyłam linię energetyczną, zeszłam na zbocze szukać lampionu. Przyzwyczajona, że widać go z daleka rozejrzałam się dookoła, a nie zauważywszy nic pomarańczowego, stwierdziłam, że może w złym miejscu szukam. Cofnęłam się kawałek, z rozpędu aż za ścieżkę, po czym wróciłam idąc już trochę niżej niż poprzednio. Kiedy już traciłam nadzieję, niemal pod nogą zauważyłam pomarańczowy skrawek - wciśnięty w jakąś jamę i ledwo widoczny. Jak się potem okazało wiele osób miało problem z tym schowanym lampionem. Ja i tak w miarę szybko go znalazłam.

 
Lampion w jamie.
 
Do szóstki ścieżką, bez problemu. Lampion od jedenastki leżał zmaltretowany na dnie dołka, ale po siódemce brałam już pod uwagę taką ewentualność, więc szukałam dołka, a nie lampionu. Wiem, że w zasadzie zawsze tak być powinno, ale teoria teorią, a praktyka praktyką.
Piątka i czwórka były łatwe, a potem już szkoła i meta. Jeszcze chwila czekania na Tomka i koniec. Po zawodach:-) Szybko i przyjemnie. Czekam na kolejną rundę.

Cała moja trasa.

środa, 24 stycznia 2024

Zima w pełnej krasie/Nadmie

Styczeń, więc wreszcie zima w pełni. Świeża dostawa białego puchu, słoneczko – taki idylliczny obrazek na niedzielne bieganie w Nadmie. 

"Baza zawodów" jak widać co niektórzy dojechali rowerem

Uroki zimy obfotografowane

Clear, check i start


I ja na tle startu

Obfotografowawszy uroki zimy ruszyłem na start. Clear, check, start i.. pod górkę. Niestety kopny śnieg i to bieganie pod górkę niezbyt wychodziło. Może z górki będzie lepiej? Jakoś specjalnie lepiej nie było. Nawet na drodze. A gdy w pobliżu pierwszego PK zbiegłem z drogi… Niestety, las w Nadmie poza tym że urokliwy, ma jedną wielką wadę – nierówności. Dość świeże nasadzenia powodują, że prawie wszędzie są bruzdy ok. ponad półmetrowej głębokości. Na mapie pełno jest brązowych kropek, które to obrazują. Wprawdzie teren gdzie nie ma tych kropek nie wygląda dużo lepiej – może mniejsze nierówności, ale sporo gałęzi, wrzosów i mchów, które to przysypane śniegiem nie sprzyjają szybkiemu bieganiu. Wysoki śnieg ma jedną zaletę – wyraźne inostrady. Przy PK 1 InOstrada była niczym ul. Marszałkowska w Warszawie.  Do PK 2 była także porządna, choć nierówności powodowały, że cały bieg to było kicanie z wałka na wałek i modleniu się o niezapadnięcie w jakąś dziurę pomiędzy.

Dopiero przed PK 3 nastąpiło lekkie rozmycie InOstrady – poprzednicy szukali zapewne tras omijających te zakropkowane na brązowo wertepy. Ja także omijałem. Jak się okazało… jakąś Łosiostradą, choć na początku myślałem, że to trop jakiegoś biegacza – dopiero gdy się dobrze przyjrzałem….

Po PK 4 wpadłem na rewolucyjny pomysł obiegnięcia naokoło drogami trochę wyjeżdżonymi przez auta. Czy było szybciej? Po czasach patrząc, tak samo wyszło, jak przedzieranie się po kresce.

Na PK 7 dało się sporo pobiec drogami – liczne ślady świadczyły, że nie ja jeden wpadłem na ten pomysł.

Na PK 8 budowniczy zaserwował nam przebieg ponad 1,5 km w linii prostej (po drodze wydmy, gęstwiny i owe sławne nierówności). Na początku zacząłem wydeptaną ścieżką, ale w miarę oddalania się od lampionu z PK 7 ścieżka zanikała. Skręciłem w stronę  drogi i lekko naokoło, przebijając się z impetem przez grupę nordicwalkerów, która wyległa na spacer w ten piękny dzień.

W każdym razie przebieg na PK 8 dał popalić. Bądź co bądź zaraz za PK 8 zaczyna się Horowe Bagno, czyli granica Zielonki!  Następne punkty 9-15 umieszczone już w ludzkich odległościach to była czysta przyjemność. 

Klubowy PK 11 z lampionem "44"

Kolejny długi przebieg do PK 16. Tu akurat był już wydeptany trakt biegnący ścieżką, a odległość „tylko” 1,2 km;-)

Te długie przebiegi i ciężki teren wymuszający wysokie podnoszenie nóg dały o sobie znać – nogi ledwo chciały się odrywać od podłoża. A i trasa nominalnie miała 9,5 km… czyli taki dobry long!

Przebieg na PK16 - trochę się zachmurzyło

Na koniec, pomiędzy ostatnim PK i metą krzaki. Na wydeptanej dróżce dziecko z trasy rodzinnej, omijanie go bokiem i zaraz krew lejąca się z rozoranych dłoni.


Nie osiągnąłem jakiegoś życiowego rezultatu (nie mam kondycji), ale zadeklarowane w tym miesiącu na Stravie 10 km zaliczone;-)


 

 

 

 

WesolInO (bez podtytułu, bo nie mam pomysłu)

Znowu miałam przerwę w orientacyjnym udzielaniu się, bo dopadł mnie jakiś wirus, ale jak tylko przestałam smarkać, to od razu pojechałam na WesolInO. Razem z Tomkiem pojechaliśmy oczywiście.
Wybrałam trasę B, ale i ona była (jak na moje potrzeby) ciut za długa - ponad 4 kilometry. Nominalnie. Ale iść na A, to już jednak trochę obciach.

 Przed startem.

 Śniegu napadało i zapowiadało się albo ciężko - dla tych co startują wcześniej i muszą przecierać szlaki, albo lekko - dla tych, co już będą mieć inostrady. W moim przypadku wyglądało, że będzie i tak i tak, bo nawet jak zacznę wcześnie, to skończę późno.
Przed startem chwilę przeczekiwałam, żeby Marzena zdążyła odbiec kawałek, bo nie lubię biec za kimś, ale szybko zmarzłam i musiałam ruszyć bez względu na wzgląd.

Start.

Zaczęłam spokojnie ścieżką mając nadzieję, że znajdę skrzyżowanie, z którego planowałam się dalej namierzyć. Ufff, udało się i nawet mimo lekkiego znosu w prawo znalazłam punkt. Pierwszy sukces.
Nie wiem co mnie podkusiło lecieć do dwójki na azymut, skoro w pobliżu była wygodna ścieżka. A ponieważ tylko ja miałam tak abstrakcyjny pomysł, musiałam przecierać szlak w śniegu, bo przecież nikt tamtędy przede mną nie szedł. W efekcie i tak na chwilę wyszłam na ścieżkę, bo zniosło mnie tradycyjnie w prawo. Ale grunt, że dwójkę znalazłam.
Trójka bez historii w tle, a do czwórki pobiegłam ścieżkami, bo dość już miałam śniegu na borowinie, co to nie wiadomo, czy bezpiecznie stawiać stopę, czy nie.
Piątki trochę się obawiałam, bo to był jeden jedyny dołek pośrodku gęstego niczego, ale o dziwo trafiłam bez problemu. No dobra, w międzyczasie pojawiły się inostrady, ale z nimi to też nigdy nic nie wiadomo, więc czujna i tak byłam do samego końca.
Niestety, nic nie może przecież wiecznie trwać, więc dobra passa musiała się kiedyś skończyć i skończyła się za piątką. Znowu podkusiło mnie, żeby iść na azymut (iść, bo to już ten moment) choć dookoła była cała plątanina dróg i można było w nich przebierać jak w ulęgałkach. Ale nie, drogi są be... W sumie to są be, bo tak mi wszystko poplątały, że punktu zaczęłam szukać o jedną drogę za wcześnie. Kierunek drogi, za którą miał wisieć lampion zgadzał się, ale ukształtowanie już jakby trochę mniej. Pokręciłam się trochę i tę i nazad i w końcu stwierdziłam, że pora zorientować się gdzie jestem. Do orientowania się dobre są skrzyżowania, więc szłam sobie ścieżką aż na jakieś natrafię i metoda rzeczywiście zdała egzamin. A jak już wiedziałam gdzie jestem, to reszta prosta.

A miało być tak ładnie po kresce...

Po wpadce z szóstką to już tak się pilnowałam kreski i inostrady, że siódemkę zaliczyłam bez problemu, a kawałek przed punktem spotkałam Tomka i pomachaliśmy sobie z daleka. Do ósemki już ścieżkami, jak nakazywała logika, dziewiątka była tuż obok ósemki, a potem tylko meta i fajrant. Chwilę po mnie przybiegł Tomek i mogliśmy wracać w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku.Takiego przyjemnego obowiązku, bo mimo przejściowych trudności na trasie, to przecież i tak było super.

I po zawodach...
 
Cały przebieg.

czwartek, 18 stycznia 2024

Góraszka, Orient i bunkry

Orient od zawsze kojarzył się z Andrzejem Krochmalem.  I z bunkrami ”Przedmieścia Warszawy”,  które często gościły uczestników Orientu. Tym razem zostały tylko umocnienia -  dwa bunkry z okolic Wiązownej (Andrzeja niestety zabrakło)

Śnieg...

Niedziela przywitała nas śniegiem. Takim konkretnym śniegiem. Śnieg stanowczo utrudniał dojazd i zaparkowanie w okolicach umocnień. Gdy to się udało,  w ramach rozgrzewki dokończyłem dojściówkę. Taką trudną dojściówkę, bo wiele odpowiedzi na pytania było wieloznacznych:  Ile lamp oświetla tunel pod trasa szybkiego ruchu? Na moje oko żadne się nie świeciło, więc odpowiedzieć „zero” czy dziewięć (bo tyle było zamontowanych lamp)?

 

Moja walka z dojściówką

Renata się rozchorowała, a ja zdecydowałem się tylko na start w BnO. Oczywiście na najdłuższej trasie. 

Wydawanie map
Clear

i START

Odbiłem start i ruszyłem na poszukiwanie PK 1. Zamiast podbiec drogą, od razu ruszyłem w krzaki. Nie był to najlepszy pomysł – krzakami jest zdecydowanie wolniej, a dodatkowo coś mnie strasznie uwierało w lewą stopę (tę zepsutą) – tak że zacząłem wyraźnie kuleć. Nie zostało mi nic innego niż się zatrzymać po podbiciu PK 1 i ponownie zasznurować but. Nie pomogło to jednak na długo. Myślałem, że nie dobiegnę do PK 2 i dałem się wyprzedzić Jackowi, który  startował chwilkę po mnie. Po PK 2 zrobiłem dłuższa przerwę techniczną –zdjęcie buta (na śniegu nie jest to łatwa czynność), poprawienie wkładki itp. – to wreszcie pomogło. Z entuzjazmem ruszyłem (po śladach) na PK 3. Tyle, że te ślady na śniegu wywiodły mnie na manowce. Zostawiał je Jacek (chyba specjalnie, by zmylić rywali) gdzieś na prawo od właściwego miejsca. Tak mylił tych  rywali, że spotkałem go bezradnie szukającego dołka z lampionem. Szybkie spojrzenie na teren, wyznaczenie właściwego kursu i pierwszy znalazłem właściwy dołek wychodząc na prowadzenie w naszej małej rywalizacji.

Na kolejny PK nie było jakiś wielkich inostrad. Pojedyncze ślady prowadzące różnymi wariantami. Kierowałem się bardziej kompasem i w efekcie w pobliżu punktu trafiałem na „grubsze” inostrady prowadzące bezpośrednio do lampionu. PK 4, długi przebieg na PK 5 (tu minimalnie straciłem za wcześnie skręcając w prawo).

Na drodze na PK 6 tłumy z turystycznych InO. Budowniczy w tej części trasy zapewnił nam długie przebiegi pomiędzy lampionami. Przebieg PK 4 - PK 9 w kolejności miały 1 km, 650 m, 750 m, 870 m, 1 km.  Nie było wydeptanych wyraźnych ścieżek, ciężkie podłoże w postaci wysokich mchów i borowin powodowało, że przebiegi „na azymut” były ciężkie. Po prostu nie mam kondycji, bo nawigacyjnie szło dość dobrze.

Właściwie jedyny istotny błąd nawigacyjny był przy wyborze trasy z ostatniego PK 15 na metę (500 m). Na mapie las wyglądał zachęcająco (biały kolor) , choć po drodze było kilka poziomnic. Niestety w zimę daje o sobie znać podłoże. Dołóżmy do tego niedokładną nawigację - biegłem zygzakiem zamiast po prostej – wyszło 600 m. Praktycznie tyle samo wyszło by,  gdybym pobiegł do czerwonej drogi i dalej bez przeszkód terenowych gnał do mety. Na tym odcinku dałem się wyprzedzić 2 osobom jak pokazują międzyczasy! Słowem wynik marny, ale co pobiegałem to pobiegałem;-)

(Szczęśliwie) dotarłem do mety

 


 

 

poniedziałek, 15 stycznia 2024

Znowu Falenica

Znowu sobota i znowu FalInO. Tym razem po śniegu. Nie za dużym, ale zawsze.
Mapa jak mapa – można by biegać na pamięć;-) Punkty „prawie” takie same jak w poprzedniej odsłonie. Trochę – znaczy, że zbliżone rozmieszczenie punktów – nie te same, ale te same rejony mapy. No, poza punktem w Michalinie i nie trzeba lawirować po zabudowaniach.

I Punkt w dzwonnicy! Dawno go nie było! Tyle, że przy zamkniętym boisku i tylnej bramie do szkoły jest to punkt podchwytliwy. Szybko startuję i opracowuję nietypową marszrutę – zaczynam od PK 4, dzwonnicę zostawiając na koniec.

Na pierwszym lampionie kolejka – jakiś uczynny młodzieniec zdobywając punkty u płci przeciwnej dziurkuje pracowicie karty swoje i koleżanek, które spacerkiem podchodzą do lampionu.

Do PK 8 „ślizgam” się wyślizganą ulicą Podkowy. Chwilę szukam słupa, bo lampion tak wypłowiały, że go wcale nie widać.

Szybka kalkulacja i podejmuję decyzję:  PK 2 biorę teraz – będzie szybciej niż w drodze powrotnej przebiegać całą wydmę.

PK 11 – za młodu rozkopywałem ten dołek budując ziemiankę;-) To były fajne czasy;-)

PK 10 – tu robiliśmy trasę rowerową po dołkach….

PK 13 – pamiętam jak wycieli ten las, zaorali i posadzili młodnik…

PK 16 – no dobra, tu za młodu nie dokazywałem, ale miejsce znane z poprzednich FallInO. Podobnie zresztą jak PK 15;-)

Pozuje: PK 16

Czas na najdalszy PK 20 i powrót po śladach. Tu pojawiają się inni zawodnicy. Biegają w tę i wewtę – bo to jedyna sensowna droga do najdalszego lampionu.

PK 19 w dole z ziemianką, ale nie mojej roboty. Na poprzednim FalInO lampion był w  dołku tuż obok;-)

PK 18 także często występuje na FallInO, podobnie jak i okolice PK 17. Czas na wydmę i PK 12, potem okrążając „Łysą” do PK 14 . Kiedyś ten punkt był zaznaczany jako „jaskinia” dzisiaj tylko jako dołek (choć znajduje się w betonowo-piwnicznej pozostałości po budowli letniskowej, jakie kiedyś powstały w kilku miejscach falenickiego lasu).

Kolejny długi przebieg – w tym etapie sporo długich przebiegów -  i PK 6, do którego należy przeciskać się przez tłum biegaczy górskich. Do PK 7 nie zostaje nic innego jak biec z tymi biegaczami, a wręcz ich wyprzedzać;-) PK 5 i PK 1 to znowu przecinanie w poprzek trasy FBG – trzeba robić to ostrożnie i przepuścić szarżujących z góry wyczynowców;-)

W FalInO najtrudniejszy jest finisz - wybieg i schody gdzie przepychamy się przez Biegaczy Górskich. Jak widać tym razem udało mi się dotrzeć na metę;-)

Zostaje jeszcze PK 9 w lasku za szkołą i ostatni PK  w dzwonnicy. Uff meta. Tym razem nie przekroczyłem 10 km, a wręcz zamiast „wzorcowych” 7,8 km zrobiłem tylko 7,9km! A nie biegłem wcale po liniach prostych – czyli wybrałem wariant lepszy niż zakładał organizator!


 

 

niedziela, 14 stycznia 2024

Trzech Króli w Górze Kalwarii

Jak zwykle zimą, co chwila kiełkują nowe imprezy na orientację. W styczniu i lutym ciężko znaleźć weekend, gdzie nie trzeba wybierać pomiędzy startem w imprezie A lub imprezie B.  I oczywiście zaczęło się już od pierwszego weekendu 2024 r , gdzie 6. stycznia wystartowało zarówno WesolInO, a także pojawiała się możliwość pobiegania w Górze Kalwarii pod szyldem Trzech Króli. „Litościwie” organizatory tak dobrali godziny startów, że przy lekkiej mobilizacji udało się pogodzić starty w obu miejscach. Renata z Agą  poprzestały na bieganiu w Wesołej, ale ja postanowiłem „dobiegać się” jeszcze za Wisłą.

Dotarłem na miejsce startu dobrze po 11-stej, czyli w drugim rzucie. Miejsce startu pamiętam z jakiegoś nocnego biegania, ale dopiero dojeżdżając tam za dnia odkryłem genialne rozwiązanie drogowe: asfaltowa ulica – przechodzi w polną drogę (czytaj wertepy) na odcinku ze 30-40m i dalej zaczyna się całkiem porządny asfaltowy wiadukt nad DK50. Oczywiście zaraz za wiaduktem zanika asfalt i znowu pojawiają się wertepy. Ot, taki osamotniony samotny kawałek porządnej drogi na bezdrożach;-)

Zima w pełnej krasie

Wracając do zawodów – po pierwsze śnieg. O ile w Wesołej śnieg był symboliczny, to tu śnieg powiedzmy „po kostki”. Pobrałem mapę i w las. Na mapie żadnej ścieżki nie było, ale będąc w drugim rzucie biegaczy widziałem we właściwym kierunku całkiem porządną inostradę. Nie zostało mi nic innego niż kierować się tą arterią…

No to staruję!

Wiecie czemu nie lubię inostrad? Bo zwykle prowadzą na manowce. Także i tym razem – truchtam sobie jedyną słuszną (wydeptaną) trasą i widzę przed sobą lampion. Jakiś taki „nie ma miejscu”. Jak podbiegłem okazało się, że całkiem nie na miejscu, bo z numerem 56 – czyli mój PK 6. Nie pozostało nic innego niż obrać właściwy kierunek wskazywany przez kompas i zanurzyć się w mniej przedeptany śnieg. Mniej nie znaczy wcale. Ślady jakieś były, raz jedne, raz drugie, a potem coraz więcej. I ludzie miotający się w kółko z wyraźnym zdezorientowaniem na twarzy. Teren lekko się pofałdował (mapa mówi, że powinien się pofałdować, więc dobrze), ale lampionu ani śladu. Śladów coraz więcej – widać po nich, że ich twórcy przeczesywali każdy dołek. Jakiś młodzieniec zdekoncentrował mnie pytaniem o lampion 52 (mój PK 2), którego szukał „gdzieś przede mną”. Czyżby mnie znowu zniosło?  Ale aż tyle, by być koło PK 2? Wg mapy jedyne dołki powinny być koło PK 1, a wokoło kilka wyraźnych dołków widać. Zdezorientowany przystanąłem, zacząłem przypasowywać mapę do terenu i szukać lampionu kierując się licznymi śladami na śniegu. Co tu dużo pisać – wtopa „dyskwalifikująca”. Szukałem tego lampionu i szukałem. Jak pokazują międzyczasy prawie 12 minut zamiast trzech… Po prostu ślady na śniegu zawsze wyprowadzają mnie na manowce!


Do PK 2 śladów było mniej, więc od razu szło lepiej. No, może poza przeoczeniem lampionu schowanego w  dołku za świeżą karpą.

Do PK 3 prowadziła znowu inostrada i… znowu dałem ciała.  Ale to można zawalić na miejsce – pamiętam na jakimś nocnym treningu  przed MP lampionu w tych okolicach także szukałem „godzinami” (zamiast minuty z hakiem, ponad cztery).

I znowu bez śladów na PK 4 „bezbłędnie”. Podbudowany tym sukcesem, niestety na PK 5 znowu skrewiłem. Tu kierowałem się śladami poprzedników i osobą koleżanki, która biegła gdzieś z przodu po mojej lewej ręce. Jak widać ze śladu,  za bardzo sugerowałem się tą lewą ręką i szukaliśmy lampionu nie tam gdzie trzeba… Tak to już bywa z kobietami – prowadzą na manowce;-)

Na PK 6 byłem wcześniej więc po raz kolejny trafić nie było problemem. PK 7, PK 8 bez większych historii, dopiero przy PK 9 moje zbaczanie w lewą stronę dało o sobie znać. PK 10 dobrze, PK 11 znośnie, PK 12  i 13 bdb. 

Okolice PK 13

Niestety PK 14 – tu zmyliły mnie wycinki w lesie inne niż na mapie, muzyka grająca z telefonu ekipie stawiającej płoty na nowych nasadzeniach i przebiegłem znacząco punkt.

PK 15 i PK 16 na właściwym poziomie, ale przy PK 14 pojawiła się koleżanka  spotkana przy PK 5. Chyba to jakieś fatum, bo znowu szukałem lampionu z PK 17 nie tam gdzie trzeba. Kolejne 2-3 minuty w plecy;-(

Reszta poszła już w miarę dobrze – wprawdzie do PK 19 pobiegłem przez PK 9, ale to był chyba szybszy wariant ze względu na lepszą przebieżność lasu.

Reasumując – na takich oczywistych – 15 minut  w plecy;-( stanowczo za dużo. Trzeba wziąć się za poprawienie nawiagacji!


 

 

 

 

środa, 10 stycznia 2024

WesolInO, czyli lekko, łatwo i przyjemnie na początek nowego roku.

W tym roku chyba po raz pierwszy nie byliśmy na Noworoczno-Bąbelkowej InO. Pogoda zapowiadała się obrzydliwa (żeby nie nadużyć słownictwa), a my, znów o rok starsi, już staranniej powinniśmy dobierać sobie rozrywkę.
Tym sposobem bieganie w 2024 roku roku zainaugurowaliśmy tydzień później, podczas WesolInO. I pogoda była sympatyczna i blisko. Wybraliśmy się we trójkę, ale za to na dwa samochody. Po WesolInO Tomek planował jechać na kolejne zawody, a my z Agatą do domu gotować obiad (jaka to dobra wymówka).
 
W drodze na start.

Obie z Agatą wybrałyśmy kategorię B, bo to akurat długość taka dla nas, a Tomek oczywiście trasę najdłuższą.
 
Przygotowania do startu.
 
Postanowiłyśmy wyruszyć razem, a potem ile która da radę, czyli w założeniu: ja pobiegnę, Agata pójdzie. 
 
Pierwsze kroki na trasie.
 
Trasa okazała się bardzo łatwa, a współpraca wzorcowa. Ja czuwałam nad mapą, a Agata wypatrywała lampionów i była w tym naprawdę dobra, po prostu sokoli wzrok. W tej sytuacji nie opłacało mi się biec samodzielnie, a i jej chyba też nie, bo dzielnie dotrzymywała mi kroku. A na koniec stwierdziła, że jakoś powoli biegłam. Jeszcze przed samą metą przyspieszyła i zanim się zorientowałam co się dzieje, już była kawał przede mną. Tym sposobem,  chyba po raz pierwszy, jest wyżej w klasyfikacji niż ja. A to się porobiło...

Meta, meta i po mecie.

Fajnie zaliczyć takie luzackie zawody na dobry początek roku - zero problemów nawigacyjnych, przebiegi po kresce, okoliczności przyrody piękne, pogoda dobra. Oby to był dobry prognostyk na cały rok.

Lekko, łatwo i przyjemnie.

piątek, 5 stycznia 2024

InO mi się kończy???

Podobno wszystko się kiedyś kończy. I tak doczekałem, że kończy się InO! Tak prowokującą nazwę nadały swojej imprezie Barbara z Anią. Ale skoro się im kończy… to nie wypada protestować i należy na imprezę iść. A kiedy? 31 grudnia oczywiście;-)

Po kilku dniach niepogody w niedzielę przywitało nas bezchmurne granatowe niebo i promienie słoneczka. Gdy dotarliśmy na Pole Mokotowskie park świecił jeszcze pustkami. No, może poza pewnym tłumem, który kłębił się w biurze zawodów. Wepchnąłem Renatę w kolejkę po mapy i po dłuższej chwili doczekałem się mojej drugiej połowy z mapami i hasłem - już wyruszyliśmy! 

Kolejka po mapy

Skoro "wyruszyliśmy", to nie pozostało nic innego, niż iść szukać lampionów na jaju startowym. A nie, to nie jajo, tylko balonik noworoczny! W każdym razie idziemy do punktu F, potem I. Właściwie to Pole Mokotowskie znamy na tyle, że wiedzieliśmy, gdzie są pewne baloniki bez łączenia ich wizualnie. Pewną „tajemnicę” stanowił balonik z ortofotomapą – ale tu niezawodny wzrok Renaty szybko znalazł charakterystyczne miejsce pokrywające się z mapą BnO. Na "deser" zostawiliśmy sobie baloniki ze zdeformowanymi zdjęciami, wiedząc że są one umieszczone nad brzegiem jeziorka, gdzieś koło startomety. 

Nasz drugi punkt - PK I

Po pierwszych 2 punktach wkroczyliśmy na teren świeżo zrewitalizowanego parku. Wygląda to jeszcze trochę biednie - takie porządne kładki na błotnistym polu (mokotowskim). Niby tablice informacyjne coś mówią o środowisku błotnym i podmokłym - ale żeby aż tak dosłownie? 

PK H - na razie to błotnista łąka...

Ocierając się o Bibliotekę Narodową i pub Bolek zwiedziliśmy północno-wschodni róg parku. Nie bawiliśmy się w łączenie baloników i wyznaczanie optymalnej marszruty, wiec lekko naokoło, wracając po własnych śladach, dotarliśmy nad tajemnicze "sześciokąty" - alejki układające się w sześciokąty nad ciekiem wodnym łączącym się z głównym jeziorkiem. Alejki zaczęły zapełniać się spacerowiczami i co chwila tłumaczyliśmy komuś o co chodzi w tej zabawie. W szczególności pamiętam przesympatyczną parkę, która na dłużej zatrzymała nas w okolicy PK "@". 

Gdzieś w okolicach PK S
 
Wkrótce dotarliśmy nad centralne jeziorko w parku i przyszła pora na zniekształcone zdjęcia. Pomimo całkiem sporych zniekształceń wszystko było jednoznaczne. No, może poza PK O. Był to stanowczo punkt dwuosobowy i telefoniczny - trudno było bez znacznika ludzkiego dokładnie wskazać, o które drzewo na zdjęciu chodziło, tym bardziej że lampion wisiał na prawie każdym drzewie, oprócz tego najbardziej wydającego się właściwym. Niby kilka poprzednich PK było na drzewach (na mapie były zaznaczone jako drzewa), których nie było (w rzeczywistości był to tylko stary pień pozostawiony po dawno temu ściętym drzewie), więc ciężko było powiedzieć o co chodziło w tym przypadku autorce trasy… 

Na mapie było to drzewo (PL Ł)

Na szczęście mieliśmy na mapie jedne punkt nadmiarowy. Zatem, krokiem pijanego królika (czyli nasza trasa przypominała serpentynkę) udaliśmy się w pobliże klubu Lolek i wróciliśmy na metę podbijając ostatnie lampiony. 

PK podwójny przy Lolku - to także "było drzewo"

Wyprawę potraktowaliśmy raczej spacerowo (słoneczko, woda, przyroda) niż sportowo, nie biegaliśmy i w efekcie kilka minut na metę się spóźniliśmy. Ale przynajmniej godnie i Inowsko zakończyliśmy ten rok;-) 

Pies "Pilnuje" PK A


 


 

PS. Znamy już wyniki i mamy 2 miejsce – tylko te 7 punktów karnych za spóźnienie…