Właściwie sobota zastała nas na etapie nocnym, ale to już opisałem. Dodam tylko, że gdy po godzinie 3-ciej poszliśmy spać , gdy już zdążyłem się nawet wyspać, obudził mnie wracający z etapów nocnych/dziennych? Boguś, który spał na sąsiednim łóżku. Ten to ma zdrowie.
My spokojnie pospaliśmy do godziny ósmej i poszliśmy w las około godziny 9-tej. Tym razem etap podwójny dzienny do TMWiM-u. Oczywiście na początek… dojściówka;-) Do Lucienia. Popatrzyliśmy na mapę… a tu - świńskie ryjki… z jednym rogiem na czole. Świniorożce! Nie takie mapy już widzieliśmy, więc po chwilowej konsternacji, gdy przywykliśmy do świńskich ryjów, zaczęliśmy dopasowywać co trzeba, do czego trzeba. Tak na marginesie – zdaje się, że rok wcześniej na Griilowaniu etapy TMWiM-a uraczyły nas… muszymi kupkami. Normalnie autorka lubi robić jakieś takie kontrowersyjne mapy!
Mapa ze świnkorożcami wydawała się prosta – tak na poziomie TU – pozamieniać ryjki i pamiętać, że lewa to prawa.
|
Pierwszy PK zaliczony |
|
Kłody rzucane pod nogi;-) |
Wprawdzie budowniczy i przyroda rzucali nam kłody pod nogi, ale początek poszedł gładko.
Komary wesoło bzykały, pokrzywy parzyły, a my ciągle do przodu. Dopiero pod koniec , przy PK 48 spotkaliśmy Joasię i Jacka, który zaliczali etapy „od drugiej strony” i wyszli sporo przed nami. To dawało pojęcie, że etap drugi będzie trudniejszy!
|
Jedyni spotkani na trasie |
|
Świniorożec obserwuje nasze poczynania |
Do międzyetapia, czyli sklepu doszliśmy całkiem sprawnie. Niestety, szybkość obsługi w sklepie i kolejka spowodowała, że nie dopchaliśmy się do lady i poszliśmy dalej. To znaczy aż na przystanek, gdzie w ruch poszły nożyczki i taśma klejąca. Składanka była ciężka do ogarnięcia w pamięci, przynajmniej dla nas. Bo gdy ruszyliśmy w trasę widzieliśmy plecy Mistrza Marcina, który bez wycinania pomknął dalej. Pierwszy PK okazał się wredny, bo teren swoje, a mapa swoje;-) Dalej szło wszystko dobrze aż do PK 67. Następny PK 68 powinien być na samotnej górce. Fragmenty drogi mieliśmy, więc nawet podbiegliśmy. Tyle, że coś brakowało zakrętu drogi i odległości się nie zgadzały . Wreszcie górka. I młodnik czy inne takie przeszkody. Drzemy na górę, a na górze brak lampionu. I widać kolejny wierzchołek! A górka miała być samotna z jednym szczycikiem. Wracamy, krążymy, ciągle nas wyrzuca na tę samą górkę, tyle, że na różne wierzchołki (było ich trzy). Zajęło nam to dokładnie godzinę, ale punkt został znaleziony.
|
Poszukiwania PK 68 |
Czyli ciężko liczyć na dobry wynik;-(. Oczywiście po takich poszukiwaniach nie byliśmy niczego pewni i ostatni kawałek mapy, który właściwie przeszliśmy na poprzednim etapie sprawił nam problem. Na szczęście rozpoznaliśmy PK zaliczany etap wcześniej i wszystko wróciło do normy.
|
Wracamy po swoich śladach |
Do bazy oczywiście biegiem by zminimalizować straty (chyba już ciężkie minuty). Czemu na Grillokach etapy TMWiM nam nie wychodzą? Nie są jakieś trudne, ale mają coś takiego, że się gubimy!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz