czwartek, 19 lipca 2018

Wakacje z duchami

Noc druga. Kolejka do startu, bo wszyscy rwali się na etapy nocne.
Ostatnie przygotowania
Co niektórzy nawet na trzy na raz! Tak to jest, gdy w piątek się bumeluje;-) Znowu dłuuugaśna dojściówka – 4,5 km w obie strony przy etapie o nominalnej długości 4 km. Twardo postanowiliśmy iść piechotą – bo trzeba gdzieś kilometry wychodzić. Pozwoliło to na wcześniejsze wyjście, przed oficjalną godziną startu.
Zaraz po starcie dopadliśmy Tomka Gronaua, który tasował swoje mapy (a miał ich sporo: 3 etapy nocne + 2 dojściówki). Uświadomiliśmy go, że trzeba „iść w lewo” i wyruszyliśmy razem na pierwszy PK z dojściówki.
Z Tomkiem G. szukamy PK na dojściówce
Dalej Tomek odbił w lewo na etap podwójny, a my poszliśmy dobrze znaną drogą z pierwszej piątkowej dojściówki na start etapu #012 czyli po naszemu nr 8. W oddali świecił księżyc (prawie pełnia), a w lesie straszyły duchy. Przed nami widać było grupę harcerzy Damiana, co chwila wyprzedzały nas samochody kolejnych zespołów.
Zapowiada się noc z duchami;-)
Mapa wydawała się „ludzka”. Dwa zestawy letnich duszków w trochę innej skali, ale nakładające się na siebie wyraźnie charakterystycznymi elementami. Na dojściówkę/zejściówkę był przewidziany czas 55 minut, ale okazało się że droga „tam” zajęła nam dobre 40 minut. I jak tu ma być sprawiedliwie? Bądź co bądź, po drodze trzeba czesać transformatory lub lampiony! Na przyszłość poprosimy więcej czasu na takie maratony!
Poszliśmy zbierać duchy w prawo. Przy granicy lasu natknęliśmy się na D.M. i M.P. niepewnych czy tu powinien być punkt. A powinien, więc wbiliśmy i poszliśmy dalej. Początek wyglądał prosto – drogi się zgadzały, orto sporo podpowiadało, a na horyzoncie było widać światła latarek, więc nie czuliśmy się samotni. Pierwsza poważna decyzja po zaliczeniu PK 151 – kolejny PK 154 jest blisko, ale za gęstym młodnikiem. Można obejść, ale daleko. Ruszamy zatem przez gąszcz i włączamy kamerkę – powinien z tego wyjść niezły horror! Widoczność zerowa.
Droga na PK 154
Pod nogami wądoły. Ale jakoś się udaje przeczołgać i idealnie trafić na punkt. I nawet lepiej, bo przecinka, ta którą można było obejść, dość niewyraźna i można było ja przeoczyć obchodząc młodnik.
Kierunek na PK 142, a potem 144. 144 autor ręcznie na mapie przesunął. Wkrótce wyjaśnia się czemu – drogę przegradza płot – pierwotnie PK wychodził w ogrodzonym obszarze. Sęk w tym, że płot przegradza drogę, przy której powinien być kolejny PK. Zostaje obejść ogrodzony obszar drogą „prawie równoległą”. Zaraz okazuje się, że płot ciągnie się i ciągnie. Strasznie daleko. Wreszcie się kończy, a nasze liczenie parokroków wskazuje, że czas odbić w prawo.  Oczywiście na kierunku marszu wyrasta… kolejny młodnik. Zbyt duży by warto było go obejść. Na szczęście bardziej przebieżny. Przebijamy się i znajdujemy ślad drogi, którą mieliśmy iść pierwotnie. Zostaje znaleźć właściwy lampion. Wyjątkowo okazuje się, że tu akurat budowniczy lampionów nie poskąpił. Nadmiar lampionów oznacza i nadmiar uczestników, którzy krążą w koło i zastanawiają się, który lampion lepszy. Przy średnio aktualnej mapie zostaje przejść się kawałek i dokładnie namierzyć.
Teraz przed nami dwa kolejne punkty – jeden z ortofotoducha (łatwizna) drugi z ducha zdezaktualizowanego. Dodatkowo dowiadujemy się, że lampion leży zerwany. Zostaje namierzać się na odległości. Znajdujemy lampion i koszulkę – dla ułatwienia następnym wieszamy go gdzie być powinien.

lampion przed reanimacją
Następny zdezaktualizowany duch znowu daje lekką zagadkę. Nie zgadza się przebieg dróg, a i lasy podrosły, więc w nocy ciężko na oko ocenić gdzie jest właściwa granica kultur. Znowu mierzymy odległość i znajdujemy lampion tam, gdzie być powinien. Szkoda tylko, że nie ma w terenie drogi, która by skróciła przebieg na ostatnie duszki. Idziemy naokoło. Właściwie podbiegamy, by oderwać się od krakowskiej konkurencji.
Gdzieś w lesie
 I czasu zaczyna być niedużo (pamiętajmy o zejściówce, na którą zostało coś mało czasu). Nauczeni doświadczeniem mierzymy parokroki i zaliczamy ostatnie dwa PK. Czasu jest na styk, więc ruszamy biegiem do bazy. Mamy całkiem dobre tempo, więc końcówkę pokonujemy już spokojnym marszem. Oddajemy karty i czas wypocząć przed kolejnym męczącym dniem – na niedzielę został nam etap potrójny! Wracając spotkamy Ciastka, który dopiero wyrusza na kolejny (chyba trzeci) etap nocny, a w bazie Przemek szykuje się na kolejny etap rowerowy. Ci to mają zdrowie!!!

C.D.N.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz