poniedziałek, 23 lipca 2018

Ostatnie Grillowanie

Na niedzielę zostały ostatnie 3 etapy. To zawsze są takie najbardziej męczące etapy – po całym tym grillowaniu, błąkaniu się po nocy, bieganiu,  w niedzielny poranek gwałtownie spada entuzjazm wyruszenia na trasę. Ale Kicha to Kicha i trzeba się ruszyć.  Mapy w dłoń i nad jezioro.
Wreszcie był czas zobaczyć jezioro;-)
Początek znany z BnO. Problem pojawił się, gdy mapa przestała zgadzać się z terenem, ale pomnik przyrody był jeden jedyny w okolicy.
Miał być pomnik przyrody, ale jakiś taki pusty się ostał!
Także chwilę zeszło na poszukiwaniu  dwóch lidarowych dołków, a właściwie jednego z PK 95.  Problem pojawił się przy ostatnim lidarze z PK 93 i 92. Nijak wycinek nie pasował. Doszliśmy do wniosku, że może jednak się zlustrował? Coś wpisaliśmy ale bez przekonania. A nawet odchodząc  to z wręcz z pewnością, że wzięliśmy stowarzysza, ale nie chciało nam się już robić przebitki;-) Potem długo, długo asfaltem na tradycyjne samoobsługowe międzyetapie.

Obróciliśmy kartkę i ukazały nam się Pyszczaki. I to Kolorowobrzuche! Na szczęście Pyszczaki owe miały bliznę w postaci rowu lub drogi i szybko dało się je odpowiednio ustawić. Zostało tylko znaleźć właściwe punkty w terenie.  Asekuracyjnie podreptaliśmy na PK 107. Gdzieś w okolicy pojawiła się wesoła drużyna harcerzy z Mińska Mazowieckiego. Niby na trasie TO, ale ciągle kręcili się wokół nas.

Drugi wycinek to PK 113. Taki jeden z dołków w lesie, w jakimś tam oddaleniu od rowu-przewodnika. Po skomplikowanej nawigacji trafiliśmy na rów w odpowiednim miejscu (chyba), wyznaczyliśmy zlustrowany azymut, wyliczyliśmy przeskalowane parokroki i ruszyliśmy na poszukiwanie dołków. Dołki owszem pojawiły się, ale nie w takiej ilości co trzeba. Dobrą chwilę miotaliśmy się po lesie sprawdzając każdą dziurę. Był jeden lampion, ale w ewidentnie niewłaściwym dołku. Została nam jedna możliwość – gęstwina po drugiej stronie drogi. Nie zachęcała ona do wejścia ale cóż - trzeba. Był to strzał w dziesiątkę – znalazły się zaraz brakujące dołki i lampion!

Dalej było prosto – rowem (takim mniejszym rowem) i znaleźć odpowiednie dołki. Tu znowu spotykamy harcerzy – wyglądali chwilami na dość zagubionych szukając swoich dołków;-)
Da się przejść czy nie?
Potem w lesie odkryliśmy w lesie prefabrykowaną… wieżę. Ot, taki domek na nogach – chyba by było gdzie uciec przed szarżującym dzikiem;-)
Do mety – odmierzanie przecinek i nadrabianie kilometrów dla jedynego samotnego PK po drugiej stronie drogi.
Kolejny międzystart i ostatni „wypasiony” etap. Wypasiony, bo punktów całe zatrzęsienie, choć tylko we fragmentach mapy. I na koniec przebiegi inspirowane chyba Harpaganem czy innymi maratonami na orientację dla szybkobiegaczy. Zaczęliśmy od mapy historycznej i punktu na przecince – łatwizna. Potem drugi PK na mapie historycznej i tu zagwozdka. Kółeczko „na niczym”. Trochę tak na zachodnim zboczu niewielkiego obniżenia, ale żadnego innego charakterystycznego elementu brak! Wyskalowani, odmierzyliśmy odległość, było zbocze i był lampion. Spisaliśmy. Niestety w wynikach mamy Psa, choć (jak pokazuje tabela) w tak doborowym towarzystwie, że wygląda to na błąd budowniczego, a nie nasz!

Dalej zaczęły się schody, a  właściwie oczy. Oczy Man Pacyka. I plątanina ścieżko/przecinek, na tyle zagmatwana, że bez pocięcia mapy nie byliśmy pewni czy to ta, czy ta obok. Nożyczki w ruch i wszystko stało się jasne! No dobra jasne, tyle, że PK 125 stał tak jakby obok. Ale nie było nic lepszego więc zawierzyliśmy dobrym chęciom budowniczego. Dalej miotaliśmy się po oczach bo nie było szans na żadne sensowne przejście. Tu na szczęście żadnych wątpliwości gdzie co jest nie było.
Został teraz przeskok nad jezioro, punkt z dołka i dłuuugi powrót do bazy.
Ostatni PK nad jeziorem
Trochę czasu nam zeszło to nawet ciut podbiegaliśmy. I znowu punkty znane z pierwszej piątkowej dojściówki i piątkowego etapu.
W piątek tu pływały łabędzie
Tak to już jest na Grillokach, że ostatni etap często można robić „na pamięć”. Udało nam się nie zapomnieć o ostatnich PK przy bazie i szczęśliwie zdążyliśmy w czasie.
Po tylu atrakcjach uznaliśmy, że zasłużyliśmy na porządny niedzielny obiad i zamiast czekać w kolejce do grilla poszliśmy sobie do restauracji. Pyysznie było.

C.D.N.N
No dobra będzie filmik, ale za chwilę!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz