poniedziałek, 5 lutego 2018

FalInO

W sobotę pojechaliśmy pobiegać na FalInO, bo najbardziej lubimy to, co już znamy. A falenicką wydmę znamy na wylot, a przynajmniej powinniśmy znać po tylu etapach FalInO, jakie tam zaliczyliśmy. Ja zapisałam się na najdłuższą kobiecą trasę, Tomek na najdłuższą męską, ale w sumie  co to za odległości, marne jakieś 5 - 6 km.
Pierwszy punkt miałam już na bramce wejściowej na teren szkoły, więc prawie się nie liczył, drugi zaś po sąsiedzku - na plebani, ale zaszłam go od tyłu nadkładając drogi, bo jakoś niestosowne wydawało mi się wdzieranie na prywatną posesję. Punkt trzeci stał niby już w lesie, ale przy samym asfalcie i wciąż miałam niedosyt, bo nastawiłam się na bieganie leśne. W końcu jednak doczekałam się i lasu. A w lesie, już na PK 5 zaczęły się problemy - bo niby wszystko się zgadzało, skrzyżowania ścieżek były, górka była, dołek był, tylko lampionu brakowało. Absolutnie niemożliwym wydawało mi się, że mogłam się zgubić, ale z drugiej strony nie bardzo było gdzie skitrać lampion tak, żeby nie dało się go zauważyć. Po chwili czesania do moich poszukiwań dołączył biegacz z trasy męskiej i w końcu komisyjnie uznaliśmy, że lampionu po prostu nie ma tam, gdzie powinien stać. Ustaliwszy zeznania, każde pobiegło na swój kolejny punkt. 
Cały czas  biegałam na azymut, bo jakoś nie ufam ilości ścieżek na mapie (w terenie zawsze inaczej to wygląda), a azymut to rzecz święta i niezmienna, no chyba, że się trafi na jakieś anomalie. Anomalii na szczęście nie było i leciałam z punktu na punkt jak po sznurku. Moim największym osiągnięciem na trasie było pokonanie wydmy biegiem, co jeszcze w zeszłym roku było dla mnie kompletnie nieosiągalne i groziło zawałem.
Wszystko szło pięknie aż do PK 13. Z 13 na 14 nie dało się lecieć po prostej, bo trzeba było ominąć budynek. Pbiegłam więc na jego tyły i zamiast w prawo, skręciłam w lewo - jakieś kompletne zaćmienie. Oczywiście po chwili wszystko przestało się zgadzać z mapą i stanęłam zdziwiona - co jest grane? W końcu miotając się po okolicy wróciłam do trzynastki i zrobiłam kolejne podejście na czternastkę, ale tym razem myśląc gdzie idę. Piętnastka była blisko czternastki, już przy samej szkole. Schowałam więc mapę do kieszeni i pobiegłam na pamięć. Na śmierć zapomniałam, że mam już zaawansowaną sklerozę i bieganie na pamięć jest co najmniej ryzykowne. Oczywiście, że poleciałam w totalnie abstrakcyjnym kierunku, raczej oddalając się od punktu niż zbliżając się do niego.  W końcu zorientowałam się, że głupio biegnę i ... do punktu ruszyłam jeszcze głupiej, bo okrążając całą szkołę z przyległościami, zamiast przebiec przez jej teren.. Tym sposobem znowu uplasowałam się na jakimś nędznym miejscu pod koniec stawki, ale co pobiegałam, to moje. Nawet żałowałam, że nie zdecydowałam się na trasę męską, bo zawsze to trochę więcej przyjemności. 
Chyba następnym razem tak zrobię.

Ostatnie metry przed metą.

2 komentarze:

  1. WOW! a ten z tyłu do Romek? :) Jednak najbardziej chciałbym zobaczyć to... "biegnięcie"... w końcu w kierunku abstrakcyjnym na pamięć :) Chyba wreszcie pobiegnę ruchem konika morskiego na fal.. Enicką wydemkę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wydemka jest bardzo wdzięcznym terenem do pobiegania, nawet jeśli zahacza o abstrakcję.

      Usuń