czwartek, 22 lutego 2024

WesolInO, czyli jak drgnęło w kondycji.

W soboty to my tak na przemian - raz FalInO, raz WesolInO. Ostatnio wypadło WesolIno. W sobotni poranek pogoda była tak wredna, że tylko naciągnęłam kołdrę  na głowę i zaczęłam wymyślać jakiś dobry pretekst, żeby nigdzie nie jechać. Jakoś nie miałam przekonania do biegania w deszczu. Tomek wykorzystał kilkuminutowe przejaśnienie i zmobilizował mnie do wstania. Na miejscu jednak wciąż miałam wątpliwości.
 
Naprawdę muszę wysiadać?
 
Na szczęście deszcz trochę zmniejszył intensywność, więc i humor od razu mi się poprawił. Poza tym z cukru nie jestem. Podobno.

Już na starcie.
 
Pierwszy punkt mieliśmy z Tomkiem ten sam i wspólnie opracowaliśmy strategię. Ja ruszyłam pierwsza, Tomek chwilę po mnie.

Start!
 
W sumie to prawie na samo miejsce biegło się ścieżką i tylko na końcówce trzeba było na chwilę zejść w las. Tomek dogonił mnie jeszcze na ścieżce i razem podbijaliśmy jedynkę.

PK 1.
 
Trasa okazała się zadziwiająco łatwa.  Trochę azymutem, trochę ścieżkami i jakoś poszło. Z siódemki na ósemkę miałam ochotę sobie pobiegać (bo przez las trochę się boję jeśli teren nierówny lub zagałęziony) dlatego nadłożyłam drogi i zrezygnowałam z azymutu. Kto bogatemu zabroni? 
Przed dziewiątką miałam krótką chwilę zagapienia się, ale na szczęście z szybką refleksją. Wynik czasowy może nie rewelacyjny, ale po raz pierwszy od dłuuugiego czasu czułam moc i miałam wrażenie, że samo się biegnie. Może to znak, że zacznie wracać kondycja? 
No co? Pomarzyć nie można?


 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz