poniedziałek, 12 lutego 2024

Zazu Tour w Zielonce

Po sobotnim bieganiu w Wesołej, w niedzielę (tę tydzień temu), mieliśmy imprezę jeszcze bliżej, bo w Zielonce. Agata dała się namówić i wystartowaliśmy we trójkę.

Gotowi do akcji.
 
Ponieważ poprzednio dobrze się nam razem biegło, więc i tym razem postanowiłyśmy nie rozdzielać się.
Już od startu miałyśmy pod górkę i bałam się, czy to nie będzie zły prognostyk na resztę trasy.

 Startujemy razem.
 
I mozolnie pniemy się pod górę.
 
Plan był prosty - lecimy główną ścieżką, potem w trzecią w lewo i ta doprowadzi nas niemal pod punkt. Ale wiadomo - nic w życiu nie jest proste, a już ścieżki w lesie to na pewno nie. Te pseudo ścieżynki były tak nikłe, że za nic nie mogłyśmy ich znaleźć, a co dopiero wbić się we właściwą. Tomek, który startował chwilę po nas zastał taką sytuację:

Nie ma ścieżki i już.
 
Tomek wskazał nam jakiś produkt ścieżkopodobny i poleciał dalej, a my i tak po kilku krokach zgubiłyśmy tę niby ścieżkę. Ustawiłam kompas tak mniej więcej i miałam nadzieję, że jakoś to będzie. I faktycznie - co azymut, to azymut - nawet taki "na oko".
 
Na śladzie nie wygląda, że trafiłyśmy, ale albo mapa do d..., albo gps.
 
Postanowiłam nie zawracać sobie głowy ścieżkami  na przyszłość i lecieć głównie na azymut. Agata nie była tym zachwycona, bo ona z kolei jest fanką ścieżek, ale jak razem, to razem.
Dwójka, trójka i czwórka weszły dobrze, ale teren był mało przyjazny, bo w ogóle ten las nie jest jakiejś przecudnej urody. Po czwórce coraz bardziej znosiło nas w prawo i dobrze, że w okolicy była spora grupa zawodników, bo trochę naprowadzili nas na punkt. Szóstka była bliziutko, a na siódemkę to nawet pobiegłyśmy ścieżką. Ta akurat była widoczna i jednoznaczna.
Z dziesiątki na jedenastkę poleciałyśmy dobrze naokoło, ale było to sensowne, bo teren na azymucie zapowiadał się wrednie, a my byłyśmy już zmęczone. Tym sposobem prawie calutki odcinek miałyśmy wyścieżkowany.
Dwunastka była na łosiu, którego zawsze oglądamy jadąc samochodem do Warszawy przez S8. Teraz mogłyśmy łosia obejrzeć z bliska.
Trzynastki szukała spora grupa osób i jakoś wszyscy trochę za daleko, w tym i my. Ale jak szuka tyle ludzi, to wiadomo, że w końcu ktoś trafi i tak też się stało.
Został jeszcze tylko dobieg do mety. Pamiętając jak poprzednio Agata mnie załatwiła na ostatniej prostej, postanowiłam od razu przyspieszyć i gnać na metę nie oglądając się za siebie. Zadziałało - przybiegła chyba z pół minuty po mnie i stwierdziła, że tym razem to mocno ją przeczołgałam na trasie. Mam nadzieję, że do następnego razu zapomni o tym i znowu razem pobiegniemy.
 
Tak zaliczałyśmy kolejne punkty.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz