wtorek, 5 marca 2024

Szkółka Skierdy po kwadracie.

Dobrze, że po każdej Falenicy następnego dnia są inne zawody i szybko mogę zapomnieć o porażkach skupiając się na nowym wyzwaniu. Tym razem była to Szkółka Skierdy. Tomek, choć sam nie biegł, uczciwie dowiózł mnie i Agatę na miejsce i zapewnił foto serwis.
 
W drodze na start.
 
Znowu postanowiłyśmy Z Agatą biec razem, zwłaszcza, że już po Falenicy wiedziałam, że mocy nie ma i nie ucieknę. Zresztą razem zawsze raźniej.

Wspólny start.
 
Jedynkę i dwójkę bezproblemowo wzięłyśmy na azymut, a w drodze na trójkę załapałyśmy się na kawałek ścieżki. Niewiele brakowało żeby z trójki  była katastrofa, bo pomyliła mi się z trzynastką stojącą niedaleko trójki, na szczęście Agata była czujna i w porę skorygowała kierunek. Z czwórką nie było problemów i wydawało się, że piątka będzie jeszcze łatwiejsza. Tymczasem przeszłyśmy obok dołu z lampionem w niewielkiej odległości, zaglądając tylko do sąsiedniego, po czym zaczęłyśmy w swoich poszukiwaniach oddalać się coraz bardziej od upragnionego celu. Razem z nami bezskuteczne poszukiwania uskuteczniała pani Maria i Ula. W końcu udało się znaleźć, ale byłam zła o tę bezsensowną stratę czasu.

Taki łatwy punkt...
 
Na szóstkę ambitnie azymutem, choć na upartego można było trochę wykorzystać ścieżki. Było ciężko, bo musiałyśmy przejść przez wydmę na wskroś, a las był i zarośnięty i zabałaganiony. Trochę ściągało nas w lewo, ale to taki prawie kontrolowany znos, nie mający wpływu na efekt końcowy.
Gdzieś koło siódemki las próbował wydłubać Agacie oko, więc w ramach protestu do ósemki poleciałyśmy przecinkami. Aż się Ula zdziwiła, że porzuciłam azymut i biegnę po kwadracie. Cóż, bywa. 
Swoją drogą od Uli i pani Marii wciąż nie mogłyśmy się uwolnić - to zostawałyśmy w tyle, to wyprzedzałyśmy, a co chwilę spotykałyśmy którąś na punkcie.
Bieganie po kwadracie nieźle się sprawdziło i tą metodą wzięłyśmy dziesiątkę i jedenastkę. Potem znów trzeba było przeprosić się z lasem i powalczyć z azymutem. Poszło bardzo dobrze, aczkolwiek  powoli, bo ani teren nie był sprzyjający, ani nasze siły nadmierne. Bez żadnych niespodzianek po drodze dotarłyśmy do mety, na końcówce urządzając sobie wyścigi. Wygrałam!
 
Byłam pierwsza!
 
Pierwsza, ale za to nieziemsko zmęczona.

Pierwsza to byłam oczywiście w naszej dwuosobowej rywalizacji, bo ogólnie to jak zwykle pod koniec. Nasze spotykane nieustannie po drodze rywali uplasowały się jedna przed nami, druga tuż za nami.
A tak poza tym to w lesie już czuć wiosnę i zdecydowanie muszę się mniej pancernie ubierać na bieganie.

Cała nasza trasa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz