niedziela, 22 stycznia 2023

Depresyjny ZZK w Jabłonnej

Całkiem niedawno biegaliśmy ZZK w Jabłonnej. Na tej samej mapie, ale „z jej drugiej strony” i w zupełnie innej aurze. Wtedy było słonko, lekki śnieżek, aż chciało się biegać. Teraz przywitało mnie zachmurzone niebo, kałuże i ogólnie taki późnojesienny depresyjny nastrój. 

Taką mamy aurę...

Clear, check i start..

PK 1: albo po kresce przez chaszcze, albo ciut nadkładając drogami. Wybór jest prosty. Ruszam ścieżką wzdłuż płotu (płot po prawej), a tu nagle płot się kończy, a właściwie zaczyna w lewą stronę nowy i kierunki coś przestają się zgadzać. Staję i chwila zawieszenia. Dopiero po dłuższym czasie odnajduję na mapie płot wzdłuż którego biegłem i ten nowy – też mam biec wedle niego. Czyli już początek taki jak pogoda - przygnębiający;-( 

PK2: albo znowu ścieżkami, albo po kresce. Las na mapie mniej zielony, więc zaczynam po kresce. Zaczynam po kresce, ale wcale tak fajnie jak wskazuje mapa z tą przebieżnością nie jest. Ciekawe, ale na poprzednim ZZK las był jakoś bardziej przyjazny! 

PK 4, 5, 6 po kreskach i to całkiem nieźle – znowu szkoła Renaty wychodzi;-) Po PK 5 wyprzedza mnie Marcin. Staram się dotrzymać mu kroku, ale jak zwykle jest dla mnie za szybki. Ale Marcin biegnie jakoś dziwnie w prawo. Trzymam się swojego azymutu i chyba jestem na punkcie przed nim! Ot, taki mały smak zwycięstwa;-) Co z tego, że kilka punktów dalej znowu mnie wyprzedza;-) 

Ogólnie idzie mi dobrze, jakby kreski na mapie łączące punkty były narysowane w terenie. Może nie za szybko, ale to jeszcze da się poprawić. 

Chwila dekoncentracji i po PK 13 gubię kierunek. Na drodze. Zawsze drogi poprzeczne mnie rozpraszają – szczególnie takie ze skrzyżowaniami. Nie patrzę na kompas, biegnę drogą w lewo…. Tyle, że jestem nie na tej drodze co trzeba. Otrzeźwienie przynosi dopiero widok zabudowań. No cóż, frycowe za nieuwagę;-( 

Po takiej porażce drogę do kilku następnych PK pokonuję prawie idealnie po kresce. Zaczyna się psuć koło PK 18, a PK 20 normalnie przebiegam. 

Nie wiem co się dzieje, ale znowu po skusze mam kilka „idealnych” przebiegów. Może po prostu tak już mam? 

Wreszcie na mecie (w głębi chaszcze)

Wreszcie meta. Jestem jakiś przygnębiony tym treningiem. W domu las określam jako „depresyjny” i strasznie zachaszczony. Nogi nieść nie chciały, koncentracja co chwila ulatywała… Mam nadzieję, że lepiej będzie następnego dnia w Falenicy.


 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz