Całkiem niedawno biegaliśmy ZZK w Jabłonnej. Na tej samej mapie, ale „z jej drugiej strony” i w zupełnie innej aurze. Wtedy było słonko, lekki śnieżek, aż chciało się biegać. Teraz przywitało mnie zachmurzone niebo, kałuże i ogólnie taki późnojesienny depresyjny nastrój.
Taką mamy aurę... |
Clear, check i start.. |
PK 1: albo po kresce przez chaszcze, albo ciut nadkładając drogami. Wybór jest prosty. Ruszam ścieżką wzdłuż płotu (płot po prawej), a tu nagle płot się kończy, a właściwie zaczyna w lewą stronę nowy i kierunki coś przestają się zgadzać. Staję i chwila zawieszenia. Dopiero po dłuższym czasie odnajduję na mapie płot wzdłuż którego biegłem i ten nowy – też mam biec wedle niego. Czyli już początek taki jak pogoda - przygnębiający;-(
PK2: albo znowu ścieżkami, albo po kresce. Las na mapie mniej zielony, więc zaczynam po kresce. Zaczynam po kresce, ale wcale tak fajnie jak wskazuje mapa z tą przebieżnością nie jest. Ciekawe, ale na poprzednim ZZK las był jakoś bardziej przyjazny!
PK 4, 5, 6 po kreskach i to całkiem nieźle – znowu szkoła Renaty wychodzi;-) Po PK 5 wyprzedza mnie Marcin. Staram się dotrzymać mu kroku, ale jak zwykle jest dla mnie za szybki. Ale Marcin biegnie jakoś dziwnie w prawo. Trzymam się swojego azymutu i chyba jestem na punkcie przed nim! Ot, taki mały smak zwycięstwa;-) Co z tego, że kilka punktów dalej znowu mnie wyprzedza;-)
Ogólnie idzie mi dobrze, jakby kreski na mapie łączące punkty były narysowane w terenie. Może nie za szybko, ale to jeszcze da się poprawić.
Chwila dekoncentracji i po PK 13 gubię kierunek. Na drodze. Zawsze drogi poprzeczne mnie rozpraszają – szczególnie takie ze skrzyżowaniami. Nie patrzę na kompas, biegnę drogą w lewo…. Tyle, że jestem nie na tej drodze co trzeba. Otrzeźwienie przynosi dopiero widok zabudowań. No cóż, frycowe za nieuwagę;-(
Po takiej porażce drogę do kilku następnych PK pokonuję prawie idealnie po kresce. Zaczyna się psuć koło PK 18, a PK 20 normalnie przebiegam.
Nie wiem co się dzieje, ale znowu po skusze mam kilka „idealnych” przebiegów. Może po prostu tak już mam?
Wreszcie na mecie (w głębi chaszcze) |
Wreszcie meta. Jestem jakiś przygnębiony tym treningiem. W domu las określam jako „depresyjny” i strasznie zachaszczony. Nogi nieść nie chciały, koncentracja co chwila ulatywała… Mam nadzieję, że lepiej będzie następnego dnia w Falenicy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz