środa, 4 grudnia 2019

Hi, Hi, Hi, Hipsosmoczek!

Jak Chrumkająca Ciemność organizuje imprezę, to możemy mieć pewność, że będzie blisko nas, a przynajmniej po słusznej stronie Wisły. Tak było i tym razem z Oswojem Smoka, który zawędrował na Marysin Wawerski, więc praktycznie rzut beretem. Zaplanowaliśmy sobie, że pojedziemy najwcześniej jak się da, szybko wyjdziemy na trasę i szybko wrócimy. Szacowałam nasz czas na maksimum półtorej godziny, bo trochę mi się spieszyło.
Na starcie dostaliśmy dwie mapy:  pierwsza - zwykła topograficzna z całą masą różnokolorowych kółeczek i druga - 36 wycinków z mapy hipsometrycznej i ortofotomapy. Niektóre wycinki dodatkowo były poobracane albo zlustrowane. Noooo, ostro pojechali. Jak przeczytałam cały opis to mina zrzedła mi jeszcze bardziej. Wyglądało, że przed świtem to my raczej z tego lasu nie wyjdziemy. Już sama ilość punktów do zebrania była porażająca, bo aż 30, a ponad dwugodzinny limit czasu pozbawiał wszelkich złudzeń.
Technicznie wyglądało to tak, że trzeba było najpierw znaleźć w terenie kółeczko z pierwszej mapy, a potem w obrębie tego kółeczka dopasować wycinek. Może w dzień byłoby to wykonalne, ale w nocy??? Kiedy nic nie widać, a sama hipsometria jest już zagadką?
W pierwszej chwili zirytowałam się straszecznie, bo wydawało mi się, że przecież nic nie znajdziemy. Szłam więc za Tomkiem naburmuszona i przekonana, że to bez sensu. Ruszyliśmy w stronę wycinka 35, ale tak jakoś wyszło, że najpierw dotarliśmy do 33.
- A nie mówiłam, że to się nie uda!? - pomyślałam sobie, ale ku mojemu zdziwieniu na miejscu szybko dopasowaliśmy hipsometrię i znaleźliśmy odpowiedni lampion. Z kolejnymi też nie było większych problemów. Najłatwiej było z zielonymi wycinkami, bo nie były ani obrócone, ani zlustrowane. Te to i ja po chwili zaczęłam rozpoznawać. Bałam się luster, ale Michał wybrał tak jednoznaczne miejsca w terenie, że raczej trudno było o pomyłkę. Tylko kilka punktów było takich, że pasowały co najmniej dwa wycinki.
Obeszliśmy teren po okręgu przeciwnie do ruchu wskazówek zegara. Już tak przed połową trasy zaczęło mi się podobać, a pod koniec byłam przekonana, że to świetny etap. Co prawda nie była to mapa dla kategorii TO (bo za trudna), na noc (bo g.... widać), no i limit czasu taki trochę od czapy, bo jeszcze najmarniej godzinka by się przydała. Ale było super.
Kiedy wyszliśmy z lasu i zaczęliśmy zbierać punkty z obszarów ucywilizowanych zorientowaliśmy się, że od jakiegoś czasu jesteśmy już w ciężkich minutach, a meta dawno powinna być zamknięta. Co prawda po drodze wciąż spotykaliśmy innych uczestników, więc nie tylko my byliśmy zapóźnieni, ale postanowiliśmy wracać. Z bólem serca odpuściliśmy dwa punkty, uznawszy, że organizatorzy na pewno chcą już wracać do domu, bo przecież nazajutrz normalny dzień roboczy. A w sumie mogliśmy je wziąć - organizatorzy i tak jeszcze długo czekali na ostatnich maruderów, a nam już nie robiło różnicy ile ciężkich minut doniesiemy:-) Mimo dwóch braków, jednego stowarzysza i nadliczbowych minutek zajęliśmy dobre ósme miejsce, w połowie całej stawki.  Rekordzistą w długości czasu na trasie został Przemek , który błąkał się po lesie 250 minut! Pełen szacun!


I już na mecie.


Nasza karta startowa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz