piątek, 24 stycznia 2025

GMP Tour - Runda 1

Po Falenicy, gdzie moja trasa była tak nudna, że nawet relacji nie było o czym pisać, pojechaliśmy aż w okolice Pułtuska na pierwszy etap cyklu "Śladami GPM". Moja trasa średnia była taka dość konkretna, bo nominalnie ponad 5 km. Wyszłam z założenia, że skrócić zawsze można, a zapisywać się na krótką to jeszcze wciąż obciach. Może za kilka lat.
 
Przed startem.

I start.
 
Na długości ponad 5 km trasa miała tylko 11 punktów kontrolnych, co oznaczało spore odległości między punktami. Pierwszy punkt odległy, a ponieważ wydało mi się za dużym ryzykiem biec na azymut, więc wybrałam wariant drogowy, co zresztą i tak było najsensowniejszą i najszybszą opcją. Tomek, który wystartował chwilę po mnie, a miał ten sam punkt,  dogonił mnie, przegonił i w dość dziwnym miejscu wszedł w las (bo końcówkę już trzeba było robić na kompas). Nie sugerowałam się nim i namierzyłam się po swojemu, czyli z rogu ogrodzenia. Tak sobie szłam i rozmyślałam - trafię? nie trafię? Dołków po kokardę, ale wszystkie takie zdradliwe, że je widać w ostatniej chwili i łatwo przeoczyć. Normalnie jak szukam dołka, to patrzę gdzie jest podwyższenie, bo tak najczęściej to się jednak szuka okopów, nie dołków, a tu musiałam zmienić tok myślenia. Powoli zaczynałam się już niepokoić, że coś za długo idę, kiedy nagle tuż przede mną pojawił się Michał i coś tam zaczął mówić o lampionie. Okazało się, że stoję niemal tuż przy właściwym dołku i... nie widzę go. Gdyby nie Michał, mój ślad pewnie wyglądał by tak, jak ślad Tomka:-)
 
Tak Tomek szukał jedynki.

Do dwójki znowu ile się dało, biegłam drogami, potem już lasem. Wyszło tak pół na pół. Znowu miałam szczęście, bo już z daleka zobaczyłam skąd odbiegają inni zawodnicy, więc nie musiałam czesać terenu, tylko podbić i lecieć dalej.
Z trójką poszło gorzej.  Nie wiem dlaczego zeszłam z azymutu, odbiłam w prawo i  trafiłam na... dziewiątkę. W tym złym dobre było chociaż to, że trafiłam na swój punkt, więc łatwo się zlokalizowałam i odbiłam we właściwą stronę. Przed trójką spotkałam Piotrka, który z kolei szukając dziewiątki (to znaczy u niego punkt miał pewnie inny numer) trafił pod moją trójkę. Po koleżeńsku pokazałam mu jakim azymutem idę, żeby mógł pójść odwrotnym i rozeszliśmy się w swoje strony.

Trójka to w sumie "połowa" dziewiątki.
 
Czwórka i piątka bez idealnego wejścia na punkt, a jedynie w okolice i znowu uratował mnie widok innych zawodników zmierzających do tego samego lampionu. Ufff.... gdybym była sama w tym lesie, to chyba do dzisiaj bym się tam błąkała.
Szóstka i siódemka poszły nawet przyzwoicie, a kawałek przed ósemką zmylili mnie inni zawodnicy,   przebiegający wszyscy w tym samym miejscu, więc na wszelki wypadek poszłam sprawdzić, co tam jest. Ponieważ nic nie znalazłam, to ruszyłam z powrotem w swoją stronę.

Do dziś nie wiem po co tam biegali.
 
Dziewiątka, choć daleko, to poszła dobrze. Może dlatego, że już ją wcześniej odwiedziłam, a może dlatego, że prawie na miejsce można było dobiec ścieżkami. Na dziesiątkę znowu trafiłam mniej więcej, a ponieważ nikogo nie było w pobliżu, sama musiałam zajrzeć do każdego dołka, zanim znalazłam ten właściwy. Za to na jedenastkę poszłam po kresce i wyszłam idealnie na punkt. No i co z tego, że była już wydeptana ścieżka? Mogła prowadzić na manowce? Mogła! 
Jeszcze tylko łatwa meta i koniec. Rany! Udało się zaliczyć całą trasę i wszystko znaleźć. I nawet wynik całkiem przyzwoity, bo w połowie stawki. No, no...
Tomkowi poszło trochę tak jak przy pierwszym punkcie, ale to był dość popularny trend, przynajmniej tak na mecie ludzie opowiadali o swoich przeżyciach. Łatwo nie było, ale za to ciekawie.
 
Moje przebiegi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz