piątek, 19 lutego 2021

ZZK - Szkółka Skierdy

W niedzielę bałam się czy w ogóle wstanę z łóżka po sobotnim szaleństwie, ale o dziwo - dało radę. Tym razem dystans miał być mniejszy - raptem 4 km z drobnym hakiem i jedyne marne 12 punktów.
W bazie zawodów spotkaliśmy dawno nie widzianą Chrumkającą Ciemność i aż sobie musiałam cyknąć z nimi fotkę. Takie czasy, że nie wiadomo kiedy okazja się powtórzy:-)
 
 Gotowi na wszystko.
 
 Przed startem, przy pobieraniu map, dowiedzieliśmy się, że jeden z punktów stoi trochę inaczej, bo organizatorów zaskoczył płot, który zjawił się znikąd i bałam się, że jak całą uwagę skupię na pamiętaniu o tym, to nie ogarnę reszty trasy.  Zupełnie niepotrzebnie się martwiłam - zanim doszliśmy na start, już zapomniałam o przesuniętej dziewiątce:-)
 
 Ładnie wyznakowane dojście na start.
 
Jeszcze check i  lecę.

Startowaliśmy jako jedni z pierwszych, więc wiedziałam, że nie mam co liczyć na wydeptane ścieżki, a przynajmniej nie na początku. Do pierwszego punktu i tak biegło się szeroką przecinką i dopiero końcówka na azymut. Poszło jak po maśle, podobnie dwójka.
Z trójką miałam lekki problem. Ruszyłam na azymut, ale szybko mi przeszło i jak najszybciej skierowałam się do przecinki, żeby chociaż kawałek mieć wygodnie. Niestety, trójka stała tak, że jak by nie kombinować to i tak większość trasy leciała na przełaj. Od skrzyżowania ruszyłam więc azymutem i szybko natrafiłam na ścieżkę. Jeszcze nie była to inostrada, ale widać było, że kilka osób tędy szło. Sprawdziłam z kompasem - kierunek pasował idealnie, więc ruszyłam. No niestety, skoro mi kierunek pasował idealnie, to znaczyło po prostu, że znosi mnie w prawo. Tak znosiło, znosiło aż w końcu przestało mi się to podobać, bo punkt powinien już być, a teren się nie zgadzał. Podeszłam jeszcze kawałek i zobaczyłam jakiegoś zawodnika wpatrzonego w mapę. Okazało się, że szuka tego samego punktu i też mu się coś nie zgadza. Wspólnym wysiłkiem ustaliliśmy, że jesteśmy jedno wzniesienie za bardzo na południe. I faktycznie - lampion stał na zboczu sąsiedniej wypukłości.
Kolejne punkty były już bez niespodzianek. Po pierwsze dlatego, że doprowadzały do nich coraz szersze inostrady, po drugie pilnowałam znoszenia w prawo, po trzecie na niektóre dawało się lecieć drogami.
 
 Między PK 5 a PK 6
 
Okolice szóstki wydały mi się dziwnie znajome i po chwili przypomniałam sobie jak na którychś zawodach trzy razy namierzałam się tam na punkt od krzyża i za nic nie mogłam go znaleźć. Może dlatego, że źle stał.
Przed dziewiątką, o dziwo, przypomniałam sobie, że punkt ma stać trochę inaczej niż zaznaczono na mapie. Chyba widok płotu mi o tym przypomniał. Na przedostatniej prostej, w oddali, zauważyłam maszerującą Marzenę i zdobyłam się na zryw, żeby ją dogonić. Jakoś musiałam się motywować, bo pod koniec trasy tempo mi coraz bardziej spadało.
Dojście do jedenastki od strony drogi zagradzał wał gałęzi, karp czy co to tam było. Oczywiście zamiast obejść z którejś strony (nic przecież nie ciągnie się w nieskończoność) musiałam przedrzeć się przez przeszkodę tam gdzie pokazywał azymut. Nie byłam jedyna z takim pomysłem, więc może to miało sens? Od jedenastki usiłowałam dorównać kroku Dorocie i Tosi, ale chociaż robiłam co w mojej mocy, nie dałam rady kondycyjnie. Ale to na pewno wina sobotniego przetrenowania! :-)))
A tak wygląda mój przebieg. Chyba całkiem spoko.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz