niedziela, 1 sierpnia 2021

Wawel Cup - pożegnanie

No i nadszedł ostatni dzień Wawel Cup. Ponieważ oboje nie zajęliśmy czołowych lokat (no, chyba nikt się tego nie spodziewał po nas), to startowaliśmy już po wszystkich handicapowcach i dzięki temu chociaż raz nie byliśmy z naszymi startami rozstrzeleni w czasie. Na start mogliśmy pójść razem i chociaż raz było wyjątkowo blisko - jedyne 800 metrów:-)

W oczekiwaniu na start.
 
Pierwszy poleciał Tomek, a ja wkrótce po nim. Moja trasa co prawda miała być dość długa (bo ok. 4 km), ale za to tylko 11 punktów kontrolnych. Czyli mniej okazji do gubienia się:-) Chociaż co to za różnica - i tak o nic nie walczyłam.
Pierwszy punkt miał stać na trzeciej skale na azymucie, tuż przy sporym rowie. Nie dało się nie trafić. W drodze na punkt spotkałam spacerującą Becię, która odpuściła ten etap z powodów logistyczno-transportowych. No to niech żałuje:-) 
Na kolejne punkty, aż do PK 5 maszerowałam (jak w dół, to nawet biegłam) niemal dokładnie po kresce celebrując napotkane piękno. W sumie to fajnie tak się nigdzie nie spieszyć:-) W drodze na szóstkę skorzystałam z drogi, za to na siódemkę przedarłam się przez największy gąszcz. Początkowo to nawet planowałam go ominąć i nawet kawałek ruszyłam ścieżką, ale znudziło mi się obchodzenie. W końcu jakieś atrakcje na trasie muszą być. 
Przed ósemką teren coś mocno się pofałdował i musiałam wejść w tryb: trzy kroki-odpoczynek-pięć kroków-postój przy drzewie-cztery kroki-może by usiąść? Tak że trochę trwało zanim dotarłam do celu, ale przecież skałka nie zając, nie ucieknie. Za ósemką nie było już większych przewyższeń wymagających dawania z siebie wszystkiego, ale za to mapa trochę się zazieleniła, szczególnie przed dziewiątką.
Im bliżej mety, tym częściej pojawiały się wydeptane ścieżki i malała potrzeba pilnowania trasy - ot, korzyści bycia na końcu stawki. I tak to nie spiesząc się, bez żadnych problemów dotarłam do mety. Oczywiście postarałam się jako tako wbiec, szczególnie mając świadomość filmowania:-)

Ostatni finisz.

W tym roku nie zostaliśmy na ostatniej dekoracji, bo spieszyliśmy się do domu. Prosto z mety wsiedliśmy w samochód, szybkie ogarnięcie się na kwaterze i w drogę.
I już czekamy na spotkanie za rok...
 
Ostatnie chwile w bazie zawodów.



2 komentarze:

  1. Brawo Renata, chyba najbardziej udany nawigacyjnie etap na Wawelu. Ślad niewiele odbiega od kreski

    OdpowiedzUsuń