No i w końcu udało się oswoić Smoka. Pomagała nam w tym Pani Prezes (łubudubu), co miało tę dobrą stronę (poza milionem innych, łubudubu), że znała teren i po rzucie okiem na mapę dzieliła się z nami spostrzeżeniami:
- Ten punkt będzie koło kościoła.
- O! A ten za sex-shopem.
- Ten za Wołoską.
Zanim zdążyłam obejrzeć mapę już ruszyliśmy. Ponieważ zostałam obdarzona przywilejem :-) pilnowania i wypełniania karty startowej, tym bardziej nie miałam czasu na oglądanie mapy i w zasadzie tylko w obrębie wycinka wiedziałam gdzie jestem, ale jak się co z czym łączy, nie było czasu pomyśleć. Zresztą do niczego mi to nie było potrzebne, bo szłam z myślą o rozruszaniu się przed Nocnymi Manewrami, a nie żeby się jakoś wykazywać.
Start i metę mieliśmy w Forcie Mokotów, wyjątkowo nie pod krzaczkiem, tylko w pełnym luksusie, czyli restauracji. Mało tego - po etapie czekał na nas poczęstunek - kawa, herbata, soki, ciasta, warzywne maczanki. W związku z tym wcale nie chciało mi się wyjść na MiniInO, ale Tomek poganiał, więc co było robić. On oczywiście na tempa i na wyścigi i znowu nie było kiedy obejrzeć mapy. Chyba sam nawet tego nie zdążył zrobić, bo pognał w jakąś abstrakcyjną stronę. Miotał się jakoś dziwnie po terenie, a ja za nim, w końcu jakimś cudem znaleźliśmy wszystko, ale czasu nam to zajęło sporo. Ja tam zawsze uważam, że lepiej najpierw pomyśleć, a potem działać, ale kto by mnie słuchał. Zresztą walka była głównie o satysfakcję, a ja sobą zawsze jestem usatysfakcjonowana i wynik InO nie ma na to wpływu:-)
Tak troszkę to jednak żałuję, że nie wygraliśmy całego smoczego cyklu, bo fajne statuetki Darek przygotował dla zwycięzców. Mógł, kurczę, pokazać je na początku, to byłoby wiadomo, że jest o co walczyć:-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz