piątek, 2 października 2020

Intensywna sobota - WesolInO i Warsaw Orient Races

 Jak nie było imprez, to nie było, a jak się zaczęły to od razu hurtem. W weekend mieliśmy kumulację: w sobotę WesolInO i Warsaw Orient Races 5, a w niedzielę WOR 6. Nieźle, co?
Żeby nie odpaść już po pierwszym biegu, na WesolInO zapisałam się na krótką trasę BK, a nie jak zawsze na CK. Trochę było mi żal, ale rozsądek zwyciężył.
Clear, check, zegarek, start i... pobiegła!
 
 I pobiegła.... pobiegła.... pobiegła!!!!
 
Na pierwszy punkt nie mogłam się zdecydować jak biec, chociaż w sumie tylko jedna opcja była rozsądna - do dużego skrzyżowania i potem wzdłuż wydmy. Nawet tak zaczęłam, ale potem z niewiadomych przyczyn skręciłam w boczną ścieżkę, a potem to nawet i biegłam wzdłuż wydmy, tylko nie z tej strony co trzeba, Tym sposobem jako pierwszy zaliczyłam PK 2. Poza stratą czasu i dyshonorem nie był to żadem dramat, bo z dwójki łatwo było trafić na jedynkę, a potem wystarczyło wrócić po śladach.
Kolejne punkty wchodziły już jak po maśle, niemal po liniach prostych. Przed szóstką straciłam rachubę  w mijanych ścieżkach i zaczęłam szukać o jedną za wcześnie, ale szybko zorientowałam się, że to nie tam.
Przed dziewiątką zauważyłam na górce lampion. Nie był na moim azymucie i do tego ciut za wcześnie, ale dla pewności podeszłam i sprawdziłam. No, faktycznie nie mój. Lubię mieć jasność sytuacji:-) Przy dziesiątce spotkałam Chrumkającą Ciemność i do mety biegliśmy już razem. Krótkie to strasznie było. I łatwe. Fakt, trochę się zmachałam, ale miałam uczucie niedosytu. Zresztą może to i dobrze, bo przecież czekała nas druga trasa.
 
Poza jedynką to całkiem przyzwoicie to wygląda chyba.
 
Bez wstępowania do domu pojechaliśmy od razu do Parku Moczydło. Czasu mieliśmy w pieron, ale Tomek martwił się o parkowanie. Zupełnie niepotrzebnie, jak się okazało. Na szczęście na tej imprezie minuty startowe są mocno umowne i praktycznie można wystartować kiedy kto chce, jeśli tylko jest luka między zawodnikami. Ustawiliśmy się w okolicy startu jeszcze zanim organizatorzy zaczęli wypuszczać pierwszych zawodników i tym sposobem na trasę ruszyliśmy ponad godzinę wcześniej niż wskazywała rozpiska.
Oczywiście najpierw musiałam zlokalizować na mapie trójkącik startowy i północ, więc ruszyłam z takim samym rozpędem jak na WesolInO:-)  
 
W boksie startowym.
 
Do czwórki szło bezbłędnie. Dalej też, ale mam wątpliwości czy na piątkę nie byłoby bliżej obiec jeziorko z drugiej strony, zamiast wracać przez trójkę. Szóstka była dramatyczna. Nie, nie nawigacyjnie, bo widziałam lampion z daleka. Stał na Kopcu Moczydłowskim. Dla mnie każde pod górkę jest straszne, więc pełzłam niczym gąsienica, ale udało się wejść bez zatrzymywania się. Czyli - sukces:-) Do siódemki z górki na pazurki, a potem wyhamowały mnie gęste zarośla przy serpentynkach. Pamiętałam z poprzednich imprez, że nie ma co z nimi walczyć i lepiej obejść, więc grzecznie poleciałam alejką. Zresztą ile tam było do ścięcia, kot więcej napłacze. Ósemka spoko, na dziewiątkę ciut naokoło, po schodkach, bo mój słaby wzrok nie był w stanie ustalić, czy murek na azymucie jest do przejścia, czy nie. W sensie prawnym, bo fizycznie to bez problemu. Dziesiątka i jedenastka bez przygód, a  dwunastka znowu  była w serpentynach. Na tym kawałku akurat dawało się ścinać, więc leciałam po roślinności, dość przyjaznej w tym miejscu. Trzynastka na dole, przy ulicy, ciąg dalszy serpentyn, ale już z krzaczorami i trzeba było przeprosić się z alejką. Do czternastki pobiegłam głupio. Nie wiem dlaczego mi się ubzdurało, że punkt będzie po drugiej stronie przyalejkowych krzaków i zamiast krócej i wygodniej po ścieżce, to ja naokoło, po trawniku, z dwoma przedzieraniami się przez zarośla, na szczęście wąskie. Do piętnastki pobiegłam jeszcze bardziej głupio (a myślałam, że już się nie da głupiej) bo zamiast po płaskim i alejkami, to ja przez górkę, na azymut. Przy szesnastce też nie błysnęłam intelektem i zamiast brać punkt od wschodniej strony, bo bliżej, to oczywiście ja naokoło przez PK 18. Ale najważniejsze w sumie, że po pierwsze zauważyłam notatkę na mapie, że punkt jest w innym miejscu, bo coś tam i po drugie, że trafiłam. Zmieniona była też pobliska siedemnastka. Osiemnastka to już wiedziałam gdzie jest, więc wystarczyło tylko podbić i na koniec dziewiętnastka blisko mety. Potem meta, fanfary i te sprawy:-) I oczekiwanie na Tomka, który wystartował po mnie i na dłuższą trasę.

Pomimo górki - super trasa!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz