wtorek, 13 października 2020

Szybki Mózg nad Wisłą.

Jak powszechnie wiadomo, po etapie piątym zawsze następuje trzeci i tak też stało się w przypadku Szybkiego Mózgu. Biegać mieliśmy na Bulwarach Wiślanych, więc zapowiadało się całkiem fajnie. Tomek startował gdzieś koło 11-tej minuty, a ja dopiero jakieś 20 minut po nim. Udało mi się jednak wcisnąć wcześniej, za kogoś, kto nie zjawił się na starcie w swojej minucie.

 
W oczekiwaniu na start. (Fot. A. Krochmal)
 
Do ręki dostałam ogromną mapę, nie powiem - w przyjemnej skali, tyle tylko, że moje punkty były zgrupowane po prawej stronie, a lewa całkowicie się marnowała. Wygodne toto nie było, ale co zrobić.
Zanim ruszyłam na pierwszy punkt, wypatrzyłam gdzie znikają wszyscy startujący przede mną zawodnicy, więc od razu wiedziałam, że trzeba zbiec  na dół, nad Wisłę. Nie nad samą jak się okazało po obejrzeniu mapy, tylko do krzaczka na bulwarze. 
Punkty 2, 3 i 4 były za Mostem Świętokrzyskim - łatwe i bezproblemowe. Piątka stała blisko jedynki, a na szóstkę zamiast lecieć po prostej trawnikiem, przeleciałam sobie alejkami przez metę, bo kto bogatemu zabroni? Siódemka i ósemka były na przystartowym skwerku, a dziewiątka przy ASP. 
Po podbiciu dziewiątki musiałam podjąć decyzję, czy do dziesiątki biec od lewej, czy od prawej strony. Przez chwilę stałam i niczym kaczuszka kiwałam się krok w jedną stronę, krok w drugą, aż w końcu podjęłam decyzję - lecę od wschodniej strony, przez jedenastkę. Przy okazji właśnie tę jedenastkę sobie obczaiłam i potem tylko myk, myk po nią.
Po jedenastce skończyło się lekko, łatwo i przyjemnie i trzeba było zacząć porządnie główkować którędy pobiec, żeby trafić do dwunastki na samym końcu mapy, za górami, za lasami, a szczególnie za wiaduktami - tym od pociągu i tym od mostu. Udało się, chociaż samego punktu zaczęłam szukać ze trzy metry za wcześnie, w krzaczorach. Tymczasem przy samym lampionie ktoś się wyglebił i głośne przekleństwo naprowadziło mnie na właściwe miejsce.
Trzynastka i czternastka (tak, jak i dwunastka) wisiały sobie w Parku Porazińskiej i nie sprawiły żadnych trudności. Piętnastka łatwa, choć daleko i znowu po drugiej stronie wiaduktu, ale do tej pory to już te wiadukty obcykałam - co kawałek były legalne przejścia pod nimi. A przy szesnastce - zgłupiałam. Mniej więcej wiedziałam gdzie jest punkt, ale jak tam się dostać?? Trzypoziomowy wiadukt nad Wisłostradą na mapie wyglądał na konstrukcję nie do przejścia, bo wszędzie było różowo od zakazanych przejść. Wzięłam sprawę na logikę - zakreśla się z reguły to co niebezpieczne, więc jak jest legalne przejście, to idę. W efekcie tej logiki wyszłam na przystanek tramwajowy i nie wyglądało, żeby punkt miał być właśnie tam. Wróciłam poziom niżej, gdzie już z obłędem w oczach błąkała się inna zawodniczka. Wspólnym wysiłkiem udało nam się znaleźć właściwe przejście i dopaść lampionu. Ufff... 
Na siedemnastkę bezmyślnie pobiegłam za koleżanką od szesnastki i biegło się nam nawet fajnie, tylko nie w tym kierunku co trzeba. Na szczęście w miarę szybko się ogarnęłam i zrobiłam w tył zwrot. A potem to już tylko bieg wzdłuż Wisły i po drodze PK 18, 19, 20 stojące niemal w rządki i już meta.
Jak zawsze wynik niezbyt oszałamiający, ale zabawa przednia. I o to w końcu chodzi!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz