Rozpędzili się z tym Dystansem Stołecznym na całego. Jeszcze nie doszłam do siebie po nocnej edycji, a tu już w niedzielę kolejny etap. Tym razem za dnia, w okolicach Jeziora Zapadliska. Kilka imprez już było w tym miejscu i choć teren dość trudny, to jak widać, na żadnej imprezie nie zgubiłam się na zawsze. To było pocieszające.
Ekipa w drodze na start.
Oboje z Tomkiem mieliśmy pierwsze trzy punkty takie same, Agata dla odmiany ruszała w całkiem innym kierunku. Wystartowałam jako
pierwsza.
Zrywam się do biegu
Trochę bałam się jak sobie poradzę w gąszczu przebogatej mikrorzeźby, ale na szczęście lampiony były widoczne z daleka, więc wystarczyło biec mniej więcej w dobrym kierunku i jakoś się trafiało. Ja oczywiście starałam się biec więcej niż mniej w dobrym.
Tomek dogonił mnie przy trójce, biegliśmy kawałek razem, ale kolejne punkty już mieliśmy rozdzielne. Tomek twierdzi, że tak go zdekoncentrowałam, że zupełnie nie pamiętał czy podbił trójkę i aż na wszelki wypadek wrócił na nią. Czyżbym mu przyniosła pecha?
Kolejne punkty wpadały bezproblemowo, to znaczy bezproblemowo pod względem nawigacyjnym, bo biegało mi się fatalnie. Dzień wcześniej chyba przesadziłam z treningiem i jakaś taka zmarnowana byłam. Za to truchtając sobie powolutku mogłam delektować się widokami, a las w tamtych okolicach jest ładny, przebieżny, wciąż zielony od mchu i nawet jakieś grzyby widziałam po drodze.
Gdzieś w połowie trasy organizatorzy władowali nas w młodnik i to akurat taki z przecinką, więc mieliśmy lekkie urozmaicenie, ale punkty były łatwe do znalezienia.
Dobra passa opuściła mnie przy PK 21. Zniosło mnie w prawo z azymutu i w żaden sposób nie mogłam trafić na punkt. Oprócz mnie jeszcze kilka osób miało problem z wyczesaniem lampionu, szczególnie, że tu już las nie był przebieżny i samo rozglądanie się dookoła nic nie dawało. W końcu zdecydowałam się wyjść na skrzyżowanie i namierzyć się z niego. Podziałało.
Końcówka trasy przebiegała przez teren mocno naszpikowany bunkrami, który pamiętałam z kilku innych imprez. Super przefajna sprawa.
Biegnąc z PK 27 na PK 28 (za niebieską zawodniczką, która już jakiś czas temu zaczęła mi się pojawiać w tle) ucieszyłam się, że lampion widać już z daleka. Co prawda wydawało mi się, że powinien być bardziej w lewo, ale wiadomo jak to jest z azymutem - czasem się zatraca. "Niebieska" biegła tak przekonująco, że po chwili obie stałyśmy pod lampionem z PK 31. I znowu pokarało mnie wożenie się na kimś:-) Na 29 leciałam więc po swojemu, a daleka omijając właściwy dołek, ale "niebieska" koleżanka poczuła chyba więź duchową ze mną i kiedy znalazła punkt, od razu zaczęła mnie wołać. Dzięki!
Przed ostatnim punktem znowu spotkałam Tomka, a na bunkrze, w którym wisiał lampion czaił się Andrzej z aparatem, dzięki czemu mam rzeczowy dowód, że tam byłam.
PK 32 okiem Andrzeja.
Na mecie czekała już Agata, a na Tomka musiałyśmy dobrą chwilę poczekać. On miał do zaliczenia aż 43 punkty.
A tak wygląda mój przebieg - w sumie całkiem przyzwoity.
Że do Dystansu Społecznego mam 500 km... Wrrr
OdpowiedzUsuńW Dystansie Stołecznym staruje sporo Wrocławian więc jak widać... można;-)
UsuńCzyli zachowujesz dystans:-)
Usuń