Ja coś pisałam, że w sobotę było zimno? Nie, nooo.... W porównaniu do niedzieli, to było wręcz gorąco. Kiedy w niedzielny poranek mój termometr pokazał temperaturę bliską -20 stopni, miałam poważne wątpliwości, czy Agata z nami pojedzie. Bo, że my pojedziemy, no to chyba jasne. A jednak!
Tym razem nie zastanawiałam się długo co na siebie włożyć - to samo co w sobotę, tylko buffa na szyję zmieniłam na inny, bo poprzedni nie pasował mi kolorystycznie do zamka w softshela. No wiecie - co nie dobiegam, to muszę dowyglądać, więc trzeba dbać o takie szczegóły:-)
Na start zbieraliśmy się szybko, bo zimno, ale i tak zanim doszliśmy do lampionu z clearem, Agata stwierdziła, że już przemarzła. No, nie powiem, mi też nie było gorąco.
Szybko na start!
Ja na swojej trasie miałam tylko 11 punktów, ale aż 4,5 km. Aż w stosunku do ilości punktów, bo 4,5 km to bardzo fajna odległość.
Punkt pierwszy był blisko, tuż przy ogrodzeniu strzelnicy, ale i tak zanim tam dobiegłam, czułam, że kciuk przymarzł mi do kompasu, a czip do palca wskazującego.
Do dwójki biegiem wzdłuż ogrodzenia, a na czwartym skrzyżowaniu odbić w prawo. Pomniejszych skrzyżowań nie było widać za bardzo, ale to, od którego miałam odbić było duże i charakterystyczne. Poszło dobrze.
Do trójki był najdłuższy przebieg, ale ponad połowę odległości można było pokonać dużymi, wygodnymi przecinkami, a więc w miarę szybko. Wreszcie udało mi się rozgrzać! Do tego stopnia, że nawet nieco rozsunęłam zamek w softshelu, żeby się nie zapocić.
Nawigacyjnie szło wyjątkowo dobrze. Na kolejne punkty leciałam jak po sznurku, chwilami wręcz niemal po prostej. Eh, żebym tak jeszcze potrafiła szybciej biegać. Albo w ogóle biegać pod górkę.
Tak gdzieś za połową trasy, kiedy kto chciał już mnie wyprzedził, w lesie były już wydeptane inostrady. Wystarczyło tylko pilnować czy biegnie się po dobrej i podejrzewam, że większość osób ma identyczne warianty przebiegu. Ale w sumie jeśli ktoś przede mną biegł dobrze, to dlaczego dla zasady miałabym biec jakoś naokoło, czy co, żeby nie po śladzie? No i pomna sobotniego zniknięcia w dziurze, wolałam trzymać się przetestowanych szlaków:-). Ostatecznie w niedzielę wyzwaniem nie była trasa, tylko temperatura.
Na mecie czekała już przemarznięta Agata, a Tomek wciąż biegał. Chciałyśmy schować się do samochodu, a tu niespodzianka - autko odmówiło współpracy i nie chciało nas wpuścić. Próby otworzenia z kluczyka zakończyły się włączeniem alarmu. Tak szybko zamykałam drzwi, że zapomniałam złapać kurtki, a drugi raz nie miałam odwagi otwierać. I tym sposobem czekałyśmy na Tomka marznąc i martwiąc się, czy uda się wrócić do domu.
Swoją trasę pokonałam w godzinę z maleńkim hakiem, a rekordzistka aż w dwie godziny. Ależ ona musiała zmarznąć! Tym razem lepiej było krócej być na trasie, niż mieć dobry przelicznik opłaty za czas zabawy:-)
Taka miła traska.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz