piątek, 29 października 2021

Mistrzostwa Mazowsza - Middle

Ostatnio to na same mistrzowskie imprezy jeździmy i nie wiem co będę robić, jak już zbiorę wszystkie możliwe tytuły:-) Tym razem zawody mieliśmy rzut beretem od domu, w terenie znanym jak własną kieszeń, długość trasy ludzka, bo jedynie 3 kilometry i jeszcze start o takiej porze, że można się wyspać do oporu. W sumie jedynym problemem była konkurencja. Na podium jeszcze miałam szanse się załapać, ale wygrać to już nie. Wiadomo - Joanna:-))) Ale z drugiej strony - bez niej, to co to za rywalizacja?
 
W drodze na start.
 
Start był oddalony kawałek od bazy, więc chcąc nie chcąc zrobiłam rozgrzewkę biegnąc tam, szczególnie, że Grzesiek narobił zamieszania, że już późno i Gosia już dawno poszła.  Wcale nie było późno i wcale dawno nie poszła, ale bieg dobrze mi zrobił w temacie decyzji co z siebie zdjąć.
Ponieważ Tomek startował jakieś 30 minut po mnie, odprowadził mnie na start i uwiecznił ten podniosły moment:-) 
 
I ruszyła...
 
Dylemat: drogą, czy po krzakach?

Do pierwszego punktu pobiegłam naokoło po ścieżkach, bo na azymucie było niewielkie wzniesienie, to po co się męczyć, jeśli można po płaskim. Weszło gładko, podobnie dwójka i trójka. Tuz przed czwórką dogoniła mnie Joanna, która startowała jakoś 2 minuty po mnie. Spodziewałam się tego, więc spoko. Skoro już była przede mną, to pędziłam za jej plecami. Nie żebym sama nie trafiła, ale po co tracić czas na patrzenie w mapę:-) Rozpędu starczyło mi do szóstki, głównie dzięki temu, że Asia po drodze dwukrotnie pokazywała komuś na mapie gdzie jesteśmy i jak dalej iść. Potem już nie dałam rady tak pędzić i zostałam w tyle. Siódemka była łatwa, a kiedy w drodze na ósemkę dotarłam do szałasu, to bardzo się ucieszyłam, bo od razu wiedziałam gdzie jestem. Na którychś zawodach spędziłam w jego okolicy chyba ponad pół godziny nie mogąc znaleźć właściwego kopczyka. Zaprocentowało to tym, że dość dokładnie poznałam okolicę i bez problemu mogłam teraz namierzyć się na ósemkę. Jakież było moje zdziwienie, kiedy zobaczyłam Asię dopiero teraz podbijająca punkt. Byłam pewna, że jest już znacznie dalej. Okazało się, że miała problem ze znalezieniem lampionu, który zresztą okazał się kilerem dla wielu osób z różnych kategorii. I widzicie jak to dobrze się czasem zgubić...
Od ósemki do mety zostały jeszcze tylko trzy łatwe punkty. Przede mną leciała Asia, a ja koniecznie chciałam dotrzymać jej kroku. Oczywiście było to zupełnym szaleństwem, szczególnie na odcinkach "pod górkę", gdzie ona biegła, a ja lazłam. Summa summarum na mecie zameldowałam się jako druga z całej kategorii, z całkiem fajnym jak na mnie czasem. Nie ma to jak plecy rywalki przed sobą - najlepszy dopalacz!
 
Po biegu trzeba przedyskutować jak komu poszło.
 
Na Tomka musiałam dość długo czekać, bo i trasę miał dłuższą, i dużo później startował. On także pobiegł całkiem nieźle i zajął trzecie miejsce w swojej kategorii. W tej sytuacji nie mogliśmy pojechać sobie do domu, bo medale odebrać trzeba.



A tak wygląda mój przebieg:
 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz