W niedzielę po nieudanym ZZK-u miałam szanse zrehabilitować się na Leśnym Mózgu. Podobnie jak na pierwszy etap pojechaliśmy we trójkę i ponownie baza zawodów była w tym samym miejscu co poprzednio. Start oddalony był od bazy kawał drogi, więc umówmy się, że choć raz zrobiłam rozgrzewkę przed startem:-)
Mapa trochę mnie przeraziła, bo było na niej sporo niebieskości i to leżących na azymutach, a ja wiadomo - albo na azymut, albo się gubię. Już pierwszy punkt wydawał mi się trudny - koniec cieku wodnego, przy czym nabiega się na niego nie w poprzek, tylko właśnie na ten koniec. Rozminąć się z nim - bardzo łatwo, wstrzelić się w niego - bardzo trudno. Dla pewności podzieliłam sobie odcinek do przebiegnięcia na trzy części - do PK 14, który leżał na azymucie, potem do drogi w miejscu jej rozwidlenia i dopiero stamtąd do punktu. O dziwo, wszystko wyszło idealnie i trafiłam bezproblemowo.
Dwójka była blisko i łatwa, a trójki trochę się bałam, bo miała być w jednym z bardzo licznych dołków. Od razu założyłam, że w razie czego pobiegnę za dołki, do skrzyżowania i stamtąd się jakoś namierzę. Na szczęście nie było takiej potrzeby.
Czwórka i piątka weszły gładko. Piątka była pierwszym punktem gdzie nie dało się do samego końca lecieć azymutem, bo trzeba było obejść mokradła, ale spoko - dało się. Podobnie było z szóstką. Kiedy jeszcze siódemka, ósemka i dziewiątka okazały się bezproblemowe, to już w ogóle przestałam się bać czegokolwiek, pewna swojej genialności.
Dziesiątka była co prawda na mokradłach, ale małych, suchych (chyba) i na dodatek mimo obchodzenia, dość łatwa. Za to jedenastka stanowiła już wyzwanie. Na azymut zupełnie się nie dawało, więc obiegłam mokradła drogą ile się tylko dało, ale na końcówce trzeba było jednak zejść z drogi. Azymut przebiegał przez środek mokradeł, więc musiałam je obejść, a potem trafić na zakręt rowu. Teoretycznie nie takie trudne, ale w praktyce owszem. Na szczęście spotkała nas się tam spora grupa, a jak jest grupa, to wiadomo, że ktoś w końcu wyczesze. Czesać to nawet nie było potrzeby, bo od punktu już wracali wcześniejsi zawodnicy i wystarczyło patrzeć skąd idą. Główną trudnością okazała się roślinność, ale udało mi się nie połamać nóg.
Do dwunastki zasuwałam za ludźmi, zresztą była łatwa, a potem zamiast od punktu odejść na południowy wschód, odeszłam w dokładnie przeciwnym kierunku. Jakoś mi się na moment wyłączyło myślenie. Kiedy się zorientowałam co robię, już nie miało sensu wracanie, więc poleciałam do tej trzynastki naokoło, klnąc na samą siebie pod nosem.
Z pozostałymi punktami nie miałam na szczęście problemów, nooo może jeden - wydmę. Lazłam więc sobie powolutku, kto chciał, to mnie wyprzedzał i jakoś dałam radę. Na ostatnim punkcie czekał na mnie Tomek z Agatą i kamerą i na metę biegliśmy już razem - Tomek przodem, żeby zająć pozycję przed lampionem, potem ja, a na końcu Agata.
Ostatni punkt.
Cała nasza trójka zajęła w swoich kategoriach miejsca pod koniec stawki, ale żadne nie było ostatnie. Można więc zaryzykować stwierdzenie, że to był całkiem udany start:-)
A tak wygląda mój przebieg:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz