Renata znowu znalazła wymówkę przed bieganiem. A bo to okna, ciasta, pierogi, barszczyk… Każda wymówka dobra!
Lampion startowy |
Na starcie raczej kameralnie. Niewiele aut, żadnego tłumu… Pewno dlatego, że w sobotę zaanonsowały się trzy „konkurencyjne” imprezy i nie dało się wszystkich obskoczyć. Trasa C – prawie 7 km. Do pierwszego punktu – krzale, leżące gałęzie po niedawnej wycince – słowem niefajnie;-( Jedyny plus, że teren podmokły okazał się raczej suchy. Do PK 2 nawet znalazłem kawałek drogi. Niestety, nie biegła w idealnie dobrym kierunku i musiałem z niej zrezygnować gdzieś tak w połowie odległości do lampionu.
Do PK3 daleeeeko. Tu już nie pchałem się przez to pobojowisko ściętych gałęzi i ile się da drogami. PK 4 i PK 5 po kresce, przez krzaki, bo niedaleko, zresztą trochę się przejaśniło w poszyciu lasu. Do PK 6 pioruńsko daleko. Ponad kilometr. Najpierw „wpław” przez wyschnięte mokradło, potem drogami, których nie ma na mapie. W pewnym miejscu „zakręciłem się”: w terenie drogi jak byk, na mapie niespecjalnie coś tu powinno być. W efekcie trafiłem na lampion z PK 12. Gdyby go tam nie było, pewno dłużej lokalizowałbym miejsce swojego pobytu.
PK 7 przebiegłem. Ot, taki „dupny” kopczyk w terenie, na mapie oznaczony był mizerną kropką, a taki na mapie oznaczony dwoma poziomnicami w terenie prezentował się mizernie. Dlatego szukałem lampionu znacznie dalej. Pamiętam, że już kiedyś w tej okolicy także miałem trudności z namierzeniem się na punkt - widać mapa musi być tu dość „specyficzna”. Oczywiście ósemki, która była niedaleko, także dłuższą chwilę poszukałem;-(
Przy PK 9 pojawił się jakiś taki dwuosobowy tłum z krótszych tras, przemieszczający się w przeciwną stronę niż ja.
Na dziesiątkę udało się sprawnie trafić – bądź co bądź to punkt podwójny i byłem na nim wcześniej. I zaczynamy zabawę z „rodzynkiem” czyli PK 11. Samotny dołek na zielonym. Może nieduży obszar do przeczesania, ale zielone na mapie sugeruje słabą widoczność. I tak jest w praktyce. O dziwo, nie było aż tak źle – owszem, najpierw znalazłem „ten drugi” samotny dołek, ale wtedy już wiedziałem gdzie szukać tego właściwego, z lampionem.
PK 12 – już wcześniej odwiedziłem, więc „bułka z masłem”. PK 13 i znowu powrót na dołek znany z PK 11 – tym razem „bezbłędnie”. PK 15 ciężko przeoczyć, bo u podnóża nasypu wysokiego na kilka pięter. Może przeoczyć niełatwo, ale znowu nie wszedłem na punkt „czysto”. Niby te 20-30 metrów różnicy, ale człowiek musi zwolnić, rozejrzeć się, a nieraz nawet zatrzymać i zerknąć w mapę. Zawsze to dobre kilkanaście sekund straty…
Przedostatni PK 17 miał być na końcu mokradła. Biegnę drogą, przecinam mokradło i za mokradłem w lewo (najlepiej ścieżką zaznaczoną na mapie) prosto na punkt. Tak mówi mapa. Więc się rozpędzam, przebiegam przez obniżenie z mokradłem, droga w lewo to skręcam. Przebiegam te 100m i na wszelki wypadek zbiegam na brzeg obniżenia, gdzie ma być lampion. Tyle, że lampionu nie ma. I to mokre obniżenie wcale się nie kończy jak powinno! Może jestem za blisko? Biegnę dalej obserwując mokradło. Nie – jestem stanowczo za daleko, mokradło znowu się pogłębia- tak być nie miało! Zatrzymuję się i studiuję mapę. Chwila… to mokradło się rozdziela na mapie przed drogą którą je przecinałem i powinienem przebiec dwa mokradła i dopiero skręcić w lewo! Ok, wiem gdzie jestem ale strata czasowa znacząca;-( Znajduję po chwili właściwe miejsce i lampion.
Jeszcze ostatni PK 18 ukryty w rowie i dobieg na metę. Dodam, że meta „trudnozajdowalna”- takie miejsce łatwe do przeoczenia – bez spektakularnego miejsca na finisz (byli tacy, co nie odbili mety, jak widać w wynikach). I w dodatku daleko od punktu sczytywania chipów. Truchtam do sczytania naokoło – tak, by dobić do 10 km – zawsze to ładniejszy dystans widoczny na Stravie;-)
Coś ostatnio się rozkalibrowałem – takie głupie wpadki jak z PK 18 czy PK 7 i to nagminne nietrafianie w lampion i straty czasu na jego poszukiwanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz