W Nowy Rok weszliśmy marszem, ale już na Trzech Króli rozpędziliśmy się i na Orient zapisaliśmy się na biegi. To znaczy ja i Tomek, bo Agata twardo maszeruje.
Zawody odbywały się w Lesie Młocińskim i o dziwo, nawet miałam jakieś przebłyski pamięci jak tam wygląda teren, bo już kiedyś tam biegaliśmy.
Po marnej końcówce ubiegłego roku nie nastawiałam się na żadne sukcesy, a głównym założeniem było: nie zgubić się tak bardzo, żeby trzeba było się wstydzić. I trochę biec.
Najpierw wystartowaliśmy Agatę, potem ruszyłam ja, a na końcu Tomek - jak już nas pofilmował:-)
Do pierwszego punktu biegło się alejką, potem mostek i parę kroków w krzaki. Póki miałam siłę, starałam się biec, bo potem nigdy nic nie wiadomo. Zaraz za jedynką dogonił mnie Tomek i poganiał mnie aż do trójki, bo ten kawałek mieliśmy taki sam. Tym sposobem na kolejnych punktach znowu byłam szybciej niż przewidywałam.
Na czwórkę mogłam już pobiec w swoim tempie. Jak teraz patrzę na swój ślad, to zastanawiam się, po co leciałam przez krzaki, jak niemal na samo miejsce można było ścieżkami. A ja oczywiście na azymut.
Od piątki do ósemki teren był już pofałdowany, więc i tempo znacząco spadło - raz, że nie dawałam rady biec, dwa - częściej musiałam zerkać na mapę, żeby się nie zgubić. Na szczęście to nie był dzień na gubienie się i idealnie wychodziłam wprost na lampiony. Dziewiątka była spoko, a do dziesiątki był najdłuższy przebieg, ale za to dużymi alejkami. Na alejkach wypadało biec, więc robiłam co mogłam, żeby mój sposób poruszania się wyglądał na coś więcej niż marsz. Od dziesiątki do czternastki teren znowu zrobił się bardziej urozmaicony, ale przesadziłabym nazywając go górzystym, czy nawet pagórkowatym. Ot, drobne odkształcenia w górę i w dół.
Czternastka była już ostatnim punktem i w sumie najtrudniejsze okazało się wstrzelenie się w metę, bo jakoś wydawało mi się, że powinna być bliżej. Chwila zawahania, które ognisko jest "nasze", kosztowała mnie stratę dwóch pozycji w rankingu. Tuż przede mną, z minimalną różnicą czasową, uplasowały się Małgosia i Hania. Zobaczcie tę różnicę, aż nie do wiary:
4 Małgorzata 42:45
5 Hanna 42:48
6 Renata 42:49
Strata tych dwóch pozycji wcale nie zepchnęła mnie na koniec tabeli wyników, a swoje szóste miejsce traktuję jako sukces, bo pokonałam aż 10 osób. Po grudniowej zapaści to po prostu rewelacyjny wynik!
Żeby tylko nie był to jednorazowy wyczyn, ale prognostyk na nadchodzące rok...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz