piątek, 25 lutego 2022

Leśny Mózg w Radości

Niedzielny Leśny Mózg miał przewidziane długie trasy, a do tego teren zapowiadał się trudny - wydma, mokradła, a z ciekawostek - bieganie pod autostradą.

 Tak wyglądało miejsce startu.

Przy starcie był tłok i praktycznie wszyscy lecieli kupą, bo nie było minut startowych (pandemiczna metoda startu). Usiłowałam odczekać chociaż z pół minuty za ostatnią osobą, ale co to jest pół minuty.

No to start!
 
Żeby się wyindywidualizować z rozentuzjazmowanego tłumu, nie pobiegłam jak wszyscy główną ścieżką, tylko od razu ruszyłam na azymut. To nie było głupie, bo przy punkcie niemal dogoniłam grupę przede mną. Potem o ścieżkach już nie było co marzyć, bo głównie przecinaliśmy je biegnąc na azymut. 
Chyba już przed drugim punktem (a może dalej) przyuważyłam Bartka, bo świecił z daleka seledynowym wdziankiem. Ciągle miałam go przed sobą na azymucie i wychodziło mi, że biegniemy tę samą trasę. Znowu przeżywałam rozterki, czy jego widok, to dobra rzecz, czy zła. Bo z jednej strony wolę polegać tylko na sobie, a z drugiej skoro biegnie w słusznym kierunku, to czemu nie skorzystać i rzadziej patrzyć na mapę i lecieć za nim. Dobra, poszłam na łatwiznę i leciałam za seledynem, ale jednak kontrolując, gdzie seledyn biegnie. Po jakimś czasie już tak byłam mu wdzięczna za ułatwienie życia, że dogoniłam go przy punkcie i rymsnęłam przed nim na kolana, a nawet wręcz - nie obyło się bez czołobitności. Trochę mu napędziłam stracha, bo myślał, że właśnie się zabijam, a to wszystko przecież tylko z wdzięczności.
Im dalej w las, tym większe moje zmęczenie, więc i Bartkowi w końcu udało się oderwać ode mnie. No to dalej zamiast na Bartka, patrzyłam sobie na kreskę pod nogami i leciałam z punktu na punkt. Przy dziewiątce władowałam się w jakieś niewielkie (nawet nie zaznaczone na mapie) rozlewisko, bo ciut zniosło mnie w prawo. W butach zrobiło się wilgotno.
Między dziesiątką, a jedenastką nadarzyła się pierwsza możliwość skorzystania ze ścieżek, z czego skwapliwie skorzystałam. Z dwunastki na trzynastkę droga wiodła przez wielkie mokradła i pod autostradą. Mokradła na szczęście dawało się pokonać wygodnie ścieżkami bez konieczności moczenia odnóży, a pod autostradą było szerokie przejście. Trzynastkę i czternastkę zdobywałam już grupowo i jak głupia pobiegłam za grupą szukać mety w złym miejscu. Na szczęście ktoś krzyknął, że to nie tam i sprawnie odbiłam we właściwym kierunku.
Wynik - całkiem niezły, wręcz powyżej moich oczekiwań. Może powinnam jeszcze raz paść na twarz przed Bartkiem, który trochę mi pomógł swoją obecnością w zasięgu wzroku?

Cała trasa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz