W sobotę WesolInO. Znowu blisko domu, ale za to długa trasa, bo aż 6,2 km. Tym razem byłam wyspana, najedzona i gotowa na wszystko.
Przyjechaliśmy wcześnie i jako jedni z pierwszych ruszyliśmy do lasu. Od razu miałam dylemat czy zacząć drogami, czy od razu ciąć przez las, ale tradycyjnie wybrałam azymut. Las wyglądał na przebieżny i wręcz zachęcał, żeby biec.
Ścieżką, czy lasem?
Niby jedynka była łatwiutka, ale już od samego startu zaczęło znosić mnie w lewo i w końcu niemal dobiegłam do drogi, którą miałam NIE BIEC. Odbiłam więc w prawo, przekroczyłam drogę poprzeczną i wcale nie widziałam nigdzie lampionu. Postanowiłam więc namierzyć się od pobliskiego budynku i idąc w jego stronę natknęłam się na punkt. Na śladzie nie wygląda żebym jakoś szczególnie błądziła, ale wiem, że mogłam zrobić to dużo lepiej.
Do dwójki znowu zniosło mnie w lewo i nie mogłam wyczaić w młodniku właściwej polanki. Oczywiście wyczesałam ją, bo w końcu młodnik miał ograniczoną powierzchnię, ale już po tych dwóch nieudanych punktach byłam mocno zdegustowana.
Zawzięłam się w sobie i na trójkę pobiegłam już po kresce. Nie dam się znosić w lewo! Moje postanowienie biegania po kreskach całkiem dobrze się sprawdzało i dalej już szłam jak po sznurku, za to po piątce pojawiła się WYDMA. Nie powiem - nieźle dała mi w kość. Początkowo jeszcze próbowałam walczyć i usiłowałam wbiegać na nią, ale od pewnego momentu już tylko szłam, a potem lazłam. Jak ja zazdroszczę tym, którzy potrafią biec pod górę. Dla mnie nawet powolny spacer jest wyzwaniem:-(
Dwunastka trochę mnie wykiwała. Z oglądu mapy spodziewałam się wyraźnie zarysowanego młodnika, tymczasem młodnik zdążył już wyrosnąć i... nie zauważyłam go. Dopiero po chwili ogarnęłam, że to co widzę przed sobą, to ta właściwa granica kultur. Jak się człowiek na coś nastawi, to potem ciężko zmienić swoje wyobrażenie.
Między trzynastką, a czternastką spotkałam Tomka, biegnącego w przeciwnym kierunku. Dobrze, że postanowiłam biec drogą, a nie na azymut, bo dzięki temu mam pamiątkę z trasy:
Między PK 13, a PK 14
Reszta trasy była łatwa, bo kreski były widoczne niemal na ziemi i żadnych większych górek po drodze nie było. Na mecie czekał już Tomek, z lekka zdegustowany, bo zgubił mu się jeden punkt i zaliczył NKL-kę.
Dobieg do mety.
Wynik tradycyjnie umiarkowanie satysfakcjonujący, ale nie ostanie miejsce! :-) Chyba trzeba zacząć biegać krótsze trasy... Chociaż z drugiej strony, to kto mi zabroni siedzieć w lesie ile tylko chcę?!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz