piątek, 7 lutego 2025

GPM Tour - runda 2 , nie taka straszna jak ją malują na mapie.

W niedzielę po sobotnim FalInO pojechaliśmy do Kącka na GPM Tour. Moja średnia trasa miała być taka dłuższa, bo 5 km, ale spoko. I nie szkodzi, że w nocy po sobocie nie mogłam spać, bo wszystko mnie bolało i co chwilę łapały mnie skurcze. Przecież jak nie dobiegnę, to doczłapię.
 
 Przed startem.
 
Mapa okazała się być bardzo niebieska, z wydmą przez środek i oczywiście punkty głównie na wydmie. Wyglądało, że będziemy głównie biegać na azymut, często przez niebieskie, które albo trzeba będzie omijać, albo może nie. W każdym razie czułam jakiś taki podskórny niepokój.
 
Wystartowałam.

Start z rogu polany, za chwilę strumyk (na szczęście do przeskoczenia), potem wydma i powinien być punkt. Pewnie gdyby mnie nie zniosło w prawo, to i byłby, ale zniosło, więc chała:-( Zniosło aż za drugą ścieżkę, czego się nie spodziewałam i byłam pewna, że to ta bardziej na wschód. Ponieważ jakoś nie mogłam wymyślić co dalej, zaczęłam rozglądać się za innymi zawodnikami, w nadziei, że mnie doprowadzą. Mało chwalebny sposób, ale czasem jedyny. I tak zdobyłam pierwszy punkt.
 
PK 1 z odchyłką.
 
Dwójka miała stać za sporym niebieskim. Ponieważ wyczaiłam tam na mapie ścieżkę, postanowiłam się jakoś w nią wbić. Nawet mi się udało, a mokre okazało się być całkiem suche. Potem jeszcze ze skrzyżowania na wydmę, znaleźć kopczyk i gotowe. Tym razem bez problemów. A na punkcie był już Tomek i uwieczniał.
 
PK 2 mapowo.
 
 PK 2 fotograficznie.

Trójka, czwórka i piątka poszły dobrze, bo bardzo pilnowałam azymutu, więc tak nawet trochę leciałam po kresce.  Przy piątce znowu spotkałam Tomka, więc mam kolejną pamiątkę.
 
 PK 5
 
Z piątki do szóstki było daleko, zbyt daleko na azymut, a ponieważ pobliskie ścieżki zachęcały, żeby z nich skorzystać, no to czemu nie?
Siódemka, ósemka i dziewiątka były na tej samej wydmie co dwójka i trójka, więc teren był już oswojony. Z dziewiątki na dziesiątkę przez suche mokradła, ale do tej pory to już ludzie wydeptali ścieżkę i szło się całkiem fajnie.
Między jedenastką a dwunastką na mapie widniały dwa strumyki i trochę się bałam jak to będzie wyglądać w terenie, zwłaszcza że obok miał być staw. Pierwszy strumyk był praktycznie suchy, a drugi miał zrobione porządne przejście, a do tego tambylec kierował mnie paszczowo jak i gdzie mam iść. Widocznie nasi już tu byli i przyobserwował co jest grane:-) Tak się tym wzruszyłam, że z wrażenia aż minęłam dwunastkę nie zauważając jej i doszłam do trzynastki. Dobrze, że mam odruch sprawdzania kodów, bo byłaby nkl-ka. Musiałam wrócić po dwunastkę i dopiero potem brać trzynastkę. 
 
Było tak blisko...
 
Przy pierwszym podejściu do trzynastki spotkałam Becię i potem koniecznie chciałam ją dogonić. Sprężałam się ile mogłam i dopadłam ją na ostatniej prostej przed metą. Tak dla sportu wyprzedziłam i padłam na mecie. A potem okazało się, że byłyśmy na różnych trasach...
 
Meta.

Nie powiem - trochę męcząca runda, ale ile kalorii spaliłam! Aż kebaba zjadłam dla równowagi. Co prawda resztę dnia miałam z głowy, bo padłam jak mucha, ale warto było.


Cały przebieg.

2 komentarze:

  1. A nie kazali obiegać za domkami na 1 pkt? Mi kazali, tzn uprzejmie właściciel terenu poprosił.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak ja biegłam to nie pokazał się żaden właściciel. W sumie powinno być na mapie zakreskowane na różowo.

      Usuń