środa, 5 lutego 2025

FalInO, ale jakoś inaczej.

Kolejny weekend i kolejne wyzwania. W sobotę FalInO, więc takie może mniejsze wyzwanie, ale dla mnie ważne, bo punkty do klasyfikacji generalnej. Przyjechaliśmy dość wcześnie, żeby nie tracić dnia, ale nie na tyle wcześnie, żeby nie zastać organizatora. A tymczasem... Zawodnicy czekali, Jasia ani widu, ani słychu.
 
Zawodnicy czekają.

Nikt nie zakładał, że zgubił się podczas wieszania lampionów, bo to fizycznie niemożliwe, nawet gdyby szedł z zamkniętymi oczami, więc co się stało? Ano, nie mógł w szkole znaleźć sprzętu startowego, bo został przeniesiony w inne miejsce. W końcu jednak wszystko udało się ogarnąć i wystartowaliśmy.

Jeszcze tylko włączyć zegarek i można lecieć.

Tym razem mapa miała być ciut inna, bo w skali 1:7500, ale spoko. Jednak po rzuceniu na nią okiem coś mi się nie podobało. Jeszcze nie wiedziałam co, ale już czułam wewnętrzny niepokój. Tomek tak mnie poganiał, że nawet nie miałam kiedy uzewnętrznić tego niepokoju, tylko razem pobiegliśmy na punkty przy kościele.

PK 4 na plebanii.

Po kolejnym punkcie Tomek pobiegł już dalej, a ja dopiero teraz miałam czas, żeby ustalić sobie marszrutę. Przeliczyłam punkty i wyszło mi, że będę musiała wziąć przynajmniej jeden punkt zza autostrady. Wstrząsnęło to mną, bo wciąż nie wiedziałam jak przedrzeć się na jej drugą stronę, a po pierwszej rundzie Tomek opowiadał mi coś o skakaniu przez ogrodzenie. Wizja przedzierania się na dziko średnio mi odpowiadała. Na początek postanowiłam pobiec do lasku tuż za szkołą i wziąć PK 2, 3 i 6. Siódemkę i lasek przed szkołą postanowiłam zostawić sobie na powrót. Najśmieszniejsze jest to, że od razu zauważyłam brak na mapie lasku przed szkołą, ale uparcie powtarzałam sobie, że punkty w nim stojące wezmę na koniec. Tak się właśnie biega na autopilocie.
Po szóstce wzięłam jeszcze ósemkę i nadszedł czas na stronę za autostradą. Miałam farta, bo przede mną biegł tam jakiś zawodnik, więc pędziłam za nim, żeby zobaczyć jak się tam dostać. No i okazało się, że to łatwe, przez płoty nie ma potrzeby przełazić i jedyne co mnie pokonało, to bieg pod górę, bo przejście wiodło nad autostradą. Wzięłam PK 9 i spokojnie wróciłam na "właściwą" stronę.
 
Nie było się czego bać.
 
Miałam już siedem punktów, więc było z górki. Szybko zgarnęłam trzynastkę i ruszyłam na miejską końcówkę. Z siódemki - przedostatniego punktu - ruszyłam już na pamięć w kierunku szkoły, gdzie do zebrania została jedynka. Zamiast pobiec najkrótszą droga, czyli wziąć szkołę od północy, ja oczywiście pobiegłam od południa, no bo lasek przed szkołą. A szlag by ten lasek! Niby człowiek wie, że go nie ma na mapie, a i tak leci tam jak ćma do światła.
 
I po co tak naokoło?

Ale w sumie to tak się ludziom nie robi - punkt zawsze był w lasku i zawsze powinien być! A nie tak, że nie ma.... Proszę mnie więcej nie robić w konia!
Jakoś szczególnie dużo punktów do klasyfikacji tym razem nie zdobyłam, muszę więc pilnować, żeby mi nie przepadła żadna runda. Niby złotych kalesonów na koniec nie dają, ale głupio zająć odległe miejsce.  Zakładam, że następnym razem pójdzie lepiej.

Mój przebieg.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz