I znowu nie udało się przejść bezbłędnie.
Mapa, a właściwie marne wycinki mapy, wyglądała dość łatwo i pierwsze cztery PK zaliczyliśmy bez problemów. Po czterech się zacięło. W ruch poszły nożyczki i klej.* Teraz trasa jakby nabrała sensu. Biegiem** (żeby nadrobić czas "stracony" na robótkach ręcznych) do następnych punktów i w pewnym momencie konsternacja - w opisie jak wół - 11 PK, na naszej mapie 10. Szybkie diagnozy:
- zgubiliśmy wycinek przy cięciu;
- zły opis dali do mapy;
- ingerencja sił nadprzyrodzonych.
W końcu A. z całkowitym spokojem:
- K i Z się przecież pokrywają.
Drobniutki szczegół - czeka nas spacer do zaliczonego jakiś czas temu punktu. T. bohatersko rusza w pogoń za utraconym punktem, nam przykazując czekać i wspierać moralnie.
Wspieramy.
Ostatni PK ukryty oczywiście nie w miejscu gdzie szukamy, ale kawałek dalej, co nie przeszkadza T. znaleźć go. Ja i A. byłyśmy gotowe odpuścić - nie ma, to nie - łaski nie robi:-)
Na metę wpadamy na granicy (a może i poza nią) wszystkich limitów.
Następnym razem będzie lepiej.
* Koniecznie musimy poćwiczyć szybkie cięcie i sprawne sklejanie. Trzeba przetestować opcje z klejem, taśmą klejącą i zszywkami. Sklejanie w wyobraźni wciąż nam nie wychodzi:-(
** A tak nas śmieszyło, że niektórzy od samego startu ruszyli biegiem i nie odpuszczali przez większość trasy (dopóki nie zniknęli nam z oczu w sinej dali).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz