Pierwsza impreza z cyklu Orienteering
Week.
Poziewując jedziemy na Ursynów, zastanawiając się czy aby organizatorzy
nie cierpią na bezsenność. Ja koło 19-tej więcej myślę o łóżku niż o spacerze
po mieście, no ale niech im będzie. Nie ma trasy TU, więc startujemy w TZ. Dostajemy
„mapę” i już wiem, że wiele nie zdziałam. I to bynajmniej nie z powodu braku umiejętności (aczkolwiek wiem, że są
marne) ale z powodu wady wzroku i braku dobrych (a przy sobie jakichkolwiek)
okularów. Maleńkie wycinki z ortofotomapy są dla mnie praktycznie nieczytelne
po zmroku. Ruszam więc za T. ale staram się nie stracić kontaktu z rzeczywistością.
Mniej więcej wiem czy od wycinków znajduję się na prawo, na lewo, poniżej, czy powyżej.
Z układu punktów wynika, że trzeba się nieźle nabiegać w różnych kierunkach
żeby zebrać wymaganą ilość PK. Tubylcy, widząc nas wpatrzonych w mapy, oferują
pomoc, ale rzut oka na to czemu się przypatrujemy zniechęca ich definitywnie.
Bez problemu
zgarniamy kilka pierwszych punktów między blokami, potem jeden na LOP-ce i zalęga
nam się myśl, że te TeZety wcale nie są takie trudne. Wiadomo – głupie myśli
muszą natychmiast zostać ukarane i w efekcie długo, namiętnie i niestety
bezskutecznie szukamy PK 1 i PK 2. Pomału kończy się limit czasu dodatkowego,
podejmujemy więc decyzję o odwrocie. I to szybkim, bo czas nagli. Pędzimy w
kierunku mety omiatając po drodze wzrokiem wszystkie drzewka i słupki przy
ulicy, bo nasza powrotna trasa prowadzi LOP-ką. Potem jeszcze uściślenia z
budowniczym trasy gdzie był rozstawiony jaki punkt, którego brakowało i
dlaczego, gdzie zrobiliśmy błąd, autograf w książeczce od organizatorki i już można
zacząć myśleć o następnej imprezie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz