Mapa tym razem była nie do zgubienia się, czyli plan przejścia i wycinki, z których część już była na swoich miejscach, a część należało dopasować. Nic nie było przekształcone, zlustrowane, obrócone, jedynie te fragmenty do dopasowania zawierały samą rzeźbę. Do tego wszystko dużym drukiem i w skali 1:5000, czyli nawet dla takich ślepych jak ja. Mapa idealna?
Niby wszystko było proste, ale wiadomo jak to jest w nocy, g.... widać i ciężko odróżnić stowarzysza od punktu właściwego. Z dopasowaniem wycinków z rzeźbą poszło nam po japońsku, czyli jako-tako. Mieliśmy dwie dwunastki, ale za to piętnastka nigdzie nam nie przypasowała. Mieliśmy nadzieję, że budowniczy wykaże się kreatywnością w sprawdzaniu naszej karty i gdzieś ją upchnie. Na mecie czekała nas niespodzianka - wzorcówka dla każdego uczestnika. Albo im się przez pomyłkę wydrukowało, albo autora można stawiać innym za wzór cnót wszelakich.
Rano najważniejszą informacją dla mnie wcale nie było to, że Tomek wygrał całe TU, ale to, że mój zespół wszedł do pierwszej dziesiątki i zajęliśmy dziewiąte miejsce. Ostatecznie cały czas sobie powtarzaliśmy, że jesteśmy lepsi od Radwańskiej, bo ona odpadła od razu, a my zaliczyliśmy wszystkie etapy z satysfakcjonującym nas ostatecznym wynikiem.
Strasznie mi zależało na przejściu go i dobrze, że nie wiedziałam wcześniej ile tam jest schodów do pokonania, bo chyba bym się załamała. Połowa schodów prowadziła w górę, połowa (co logiczne) w dół i miałam wrażenie, że kilkakrotnie weszłam na Pałac Kultury i zeszłam z niego. Pod koniec Tomek musiał mnie już pchać pod górę.
Ze skał to widziałam głównie te wyższe, bo dziki tłum kłębiący się dookoła skutecznie zasłaniał wszelkie niższe widoki. Wodospad, co to pewnie robi za atrakcję, był chwilowo nieczynny, bo ktoś zakręcił kurek Informował o tym poetycko skomponowany napis.
Bardzo chciałabym tam pojechać jeszcze raz, tylko niech mi ktoś powie - kiedy nie ma tam ludzi??? W końcu chciałabym coś jednak zobaczyć.
Po zaliczeniu trasy jeszcze zjedliśmy pożegnalnego knedlika, wypiliśmy ostatnie piwo (kierowca nie!) i trzeba było wracać.
Powrót wcale nie był taki prosty, bo Tomek co chwilę dostawał ataku narkolepsji i akcja : stacja benzynowa, drzemka, dopalacz powtarzała się po drodze kilkukrotnie.
Drugi raz w życiu chodziłam na orientację po górach i jednak jest to całkiem coś innego niż po płaskim, gdzie jedynym urozmaiceniem jest dołek, rowek i ledwo zauważalny pagórek. Żeby to nie było jeszcze tak męczące ...
c. d. n. n.
Byliśmy tam z Anią w niedzielę po dziennych etapach skałkowych (po 15:30) i było całkiem luźno. Z góry uprzedzam, że już wtedy wodospad był nieczynny. Czyli zepsuł go ktoś wcześniej :-).
OdpowiedzUsuńW połowie trasy czułem się jak panda (a jak wiadomo pandy nie chodzą po schodach :-)). Doszliście do ostatniego punktu?
MP.
Ja się doczołgałam, Tomki doszły:-)
OdpowiedzUsuńO 8 rano w niedzielę na trasie bylo pusto. Ale wodospad juz wtedy nie dzialal.
OdpowiedzUsuńWodospad chyba jest zepsuty na dłużej, bo we wtorek przed zawodami też nie działał :)
OdpowiedzUsuńZupełnie pusto jest zimą i wodospad działał. Do tego piękna trasa na biegówki.
OdpowiedzUsuńAle zimno i ślisko:-(
Usuń