Wszędzie ostatnio słyszy się o Pokemonach, więc żeby być trendy, jazzy i na bazie, Tomek postanowił zrobić InO pokemonowe. Tak znienacka, bo z nacka to co to za sztuka. Nawet się trochę bałam, czy ktoś się w ogóle zapisze, bo to sezon urlopowy, no i tan nienacek. Ale okazało się, że na inowców nie ma mocnych i na starcie stawiło się prawie czterdzieści osób. Ledwie wyszli na trasę, od razu zaczęło padać. Na szczęście niezbyt mocno i tylko jeden uczestnik musiał uciekać przed deszczem, bo miał na stanie dwoje dzieci w wieku mocno przeddeszczowym. My przeczekiwaliśmy pod skromniutkim daszkiem, chroniąc pod nim też dobytek swój, uczestników oraz ciasta. Ja to w zasadzie mogłam nawet iść na trasę, bo map nie oglądałam wcześniej (poza ogólnym rzutem oka), ale Tomek zaserwował takie odległości, że szybko przegoniłam tę niesforną myśl.
Swoją działalnością budziliśmy lekkie zainteresowanie i do zabawy dołączyły dwie dziewczyny z sąsiedniej wiaty. Jak na pierwszy raz poszło im całkiem dobrze, bo na metę wróciły i nawet kilka punktów przyniosły. Tym sposobem możemy chwalić się, że szerzymy, krzewimy i rozsławiamy.
A deszcz przestał padać jak tylko pierwsi zawodnicy zjawili się na mecie:-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz