wtorek, 17 października 2017

Pobiegane

Ubiegły tydzień minął nam na intensywnej pracy nad Niepoślipką, ale przecież rozerwać też się trzeba. W związku z tym w piątek skorzystaliśmy z propozycji treningu na ZPK-ach, zwłaszcza, że blisko domu.  Tym razem jakoś mało osób było chętnych - najwyraźniej BPK-i przebiły ZPK-i i tych drugich nikt już nie lubi:-(
Zebrało się nas raptem pięć osób, ale w sumie czy to
ważne? Pierwszy do lasu poleciał Krzysztof, a my z Tomkiem wspieraliśmy Organizatorkę w czekaniu na Marcina. W końcu zostawiliśmy mu mapę za wycieraczka i ruszyliśmy we trójkę. Prowadzenie padło na mnie, co może nie było najszczęśliwszym pomysłem, bo ja po ciemku nie widzę tego, co jest w rzeczywistości, za to widzę różne dziwne rzeczy, których w naturze nie ma.  Tym sposobem mijałam niezauważone przeze mnie ścieżki, w które powinniśmy skręcić, za to widziałam masę dołków i górek, których wcale nie było. Idealnie na punkt wychodziłam jedynie wtedy, kiedy kierowałam się kompasem i nie rozglądałam dokoła. W sumie - też metoda, tyle że Tomek i Barbara ciągle chcieli po ścieżkach i po ścieżkach. Jakieś maniackie przywiązanie do ścieżek ich dopadło. Ale i tak ze dwa razy udało mi się ich przeciągnąć przez młodnik :-) Po drodze spotkaliśmy Krzysztofa kotłującego się w krzakach, a Marcin tylko śmignął koło nas i jak wyszedł ostatni na trasę, tak na metę dotarł pierwszy. Jak to on. My biegliśmy (tam gdzie się dawało) spokojnym tempem, bo ja mam ograniczone możliwości, Barbara była trącona lusterkiem, a Tomek musiał się do nas dostosować.
Trasa miała prawie 6 kilometrów, ale tak jakoś szybko zleciało, że w ogóle tego nie poczułam. Co oczywiście nie znaczy, że dotarłam świeża i kwitnąca - wręcz przeciwnie - ociekająca potem i czerwona na gębie. W takim stanie jeszcze musiałam wejść do sklepu, bo czasem jakieś zakupy trzeba zrobić, a było po drodze.

Ponieważ piątkowej rozrywki było nam mało, w sobotę wybraliśmy się jeszcze na Gliniankową Pętlę w Zielonce. To było już nasze trzecie podejście do tego biegu, bo ciągle coś nam stawało na przeszkodzie. W końcu jednak się udało. Oczywiście przyjechaliśmy dużo za wcześnie, więc dla zabicia czasu przetruchtaliśmy sobie całą trasę, żeby zrobić rozpoznanie terenu. Potem, żeby nie wytracić ciepła, trochę się porozciągaliśmy, trochę poćwiczyliśmy na siłowni plenerowej i kiedy w końcu nadeszła nasza kolej byłam już nieźle zmęczona. Co prawda pudło i tak miałam zapewnione, bo w mojej kategorii wiekowej było nas całe dwie sztuki i do tego obie Renaty. Mimo wszystko sprężyłam się i pobiegłam ile dałam rady. Tomek biegł trzy osoby za mną (starty co minutę) i wiedziałam, że jeśli mnie dogoni, to raczej słabo mi idzie. I wiecie co? Nie dogonił! Co prawda zajęłam drugie miejsce (w kategorii oczywiście), ale wcale nie z jakąś dużą stratą. Tomek wśród starszych panów zajął też drugie miejsce i tym sposobem oboje wróciliśmy z medalami.
Wymiatamy! Nie? :-)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz