Ponieważ Tomek ma nie mniejsze zapóźnienia niż ja, więc na raport z pierwszej części UrodzInO trzeba będzie poczekać. Tymczasem już we środę trzynastego odbyła się ostatnia runda spaceru z mapą. Tym razem przynajmniej dojazd miałam łatwy, bo metro podjeżdżało mi prawie pod próg bazy. Oczywiście, to wcale nie znaczy, że tak od razu trafiłam gdzie trzeba. Wejście w najbliższe drzwi wydawało mi się zbyt banalne, obeszłam więc całą Szkołę Główną Służby Pożarniczej, żeby wrócić do punktu wyjścia i zauważyć, że jednak te najbliższe drzwi były słuszne.
Tradycyjnie zapisałam się na trasę normalną, ale jak się później okazało, po wycieczce pod Gdańsk na poprzedniej rundzie, z moją normalnością coś jest nie tak, bo trasa wydala mi się za krótka i na mecie czułam się zupełnie niespełniona.
Na starcie stanęłam obok Beaty i na trasę ruszyłyśmy razem. Postanowiłyśmy nie lecieć za wszystkimi, tylko własnym wariantem. Co prawda jeszcze ktoś się nam podpiął pod wariant, ale ostatecznie ulice są dla wszystkich. Już na pierwszy punkt był długi przelot i, o dziwo, zostawiłam Beatę z tyłu i pognałam przed siebie. Na ogół to ja oglądam jej plecy w takich sytuacjach. Musiała mieć zły dzień. Dwójkę wzięłam niemal nie zatrzymując się, ale przy trójce już przedobrzyłam. Tak mi się dobrze biegło, że minęłam punkt i ocknęłam się przy czwórce. Tak mnie to zdziwiło, że chwilę trwało zanim ogarnęłam co jest grane. Aż do PK 11 lataliśmy w kółko, jak chomiki w karuzeli, bo tak nam organizatorzy ułożyli trasę. Zapętlenie totalne.
Po trzynastce przenieśliśmy się na drugą stronę dużej ulicy i trzeba było pokonać schody w górę i w dół. Wiecie, że nawet za bardzo nie zwolniłam? Ja, co na każdych schodach dotąd umierałam? Ale przyznam się - w robocie jak już ścierpnę nad komputerem, to sobie idę pobiegać po schodach. Jak widać nawet taki trening działa.
Z czternastki na piętnastkę był drugi długaśny przelot i mogłam trochę pobiegać bez myślenia. Czyżbym zaczynała lubić biegi liniowe? Ło matko! Od piętnastki mieliśmy drugą chomiczą karuzelę i znowu biegaliśmy w kółko. Gdzieś tam w międzyczasie dogoniłam i przegoniłam Beatę, która na trzecim punkcie odrobiła stratę i przegoniła mnie.
Przed metą czekał już na mnie Tomek i trochę mi ułatwił finisz, bo pobiegł ze mną do stojaka. Nie żebym sama sobie nie poradziła, ale pewnie parę sekund dłużej by to trwało. To jak by co, to można mnie zdyskwalifikować za pomoc osób trzecich:-)
Trasa nienormalna okazała się tylko o 600 metrów dłuższa od normalnej i o trzy punkty treściwsza, więc to właściwie żadna różnica i strasznie żałowałam, że pobiegłam na normalnej. W przyszłym roku będę musiała zapisywać się już na nienormalnych.
Ponieważ to była już ostatnia runda imprezy, po powrocie na metę wszystkich ,odbyła się dekoracja zwycięzców całego cyklu, więc zostaliśmy oklaskiwać swoich. Ani ja, ani Tomek nie załapaliśmy się na pudło, ale w przyszłym roku na pewno będzie lepiej. Za to, co wybiegaliśmy, to nasze!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz