Na pierwszy ogień poszedł Przemek. Najpierw dopracowywał koncepcje „punktów podwójnych”, potem dwóch wariantów - dla biegaczy i niebiegaczy, a następnie czesał teren, by uzupełnić mapę. Dochodziły mnie jakieś mrożące krew w żyłach sygnały, że to jakiś ciężki teren. Że rekonesans hektara zajmuje Przemkowi mniej więcej tyle, co przebiegnięcie 50 km. Szczerze mówić jakoś nie wierzyłem w ten ciężki teren i myślałem, że Przemek wyolbrzymia. Do czasu…
11 grudnia. Może nie jakoś bardzo zimno, coś tam powyżej zera, ale w kraju wichura. U nas może mniejsza, ale także wieje. Jadę z pracy prosto na start z wyposażeniem. Przemka nie ma jeszcze. Telefonicznie mówi, że jeszcze rozstawia punkty. Nic, ogarniam sekretariat. Przemek przemyka na rowerze i leci rozstawić ostatnie. Ile ich rozstawia??? Trzysta?
W międzyczasie dzwoni Renata. Standardowo zgubiła się jadąc na start. Jadąc z ubraniem dla mnie i ciastem. Muszę porzucić wszystko i lecieć ratować Moją Drugą Połowę.
W sekretariacie już kłębi się tłum, a jubilata nie ma. O! jest wreszcie. Zaczyna się skomplikowana procedura startu – najpierw preambuła do przeczytania. Kartka formatu A4. Po tym mapa i w drogę . Wkrótce zostajemy sami. Przemek wygląda na wykończonego niczym po jakiejś setce. Zostawiam go i lecę załatwiać zaopatrzenie, bo w ferworze walki zapomnieliśmy o kubeczkach do herbaty, Przemek nie zdążył upiec ciasta, a Renata jakoś niedużo dowiozła. Jadąc mostem zerkałem na boki, ale żadnych światełek nad Wisłą nie widziałem.
UrodzInO to i Życzenia być musiały! |
Koncepcja trasy była tak dopracowana, by nie opłacało się spóźniać. Wkrótce zaczęli wracać biegacze. Ponoć dużo sobie nie pobiegali „po krzakach”. Ale wrażenia, które opowiadali – bezcenne: kontakt z dziką przyrodą, dziki, krzaki, powalone drzewa.... Niczym z jakiejś amazońskiej dżungli, gdzie przejście 10 metrów bez maczety to wyczyn nie lada;-)
Niestety, wersja turystyczna miała znacznie dłuższy limit. I mniejsze kary czasowe za spóźnienie. Co tu dużo opowiadać – jeden zespół poszedł „na Leszka” i nie bacząc na czas, postanowił wyczesać wszystkie punkty. Wracający z trasy opowiadali różne historie, jak to lider tego zespołu, nie bacząc na teren „o zadziwiającej nieprzebieżności” parł do przodu przez największą gęstwinę głośno dając upust swojej frustracji nierówną walką z dziką przyrodą;-).
Po 3 godzinach stania na starcie to ciepło raczej nie jest... |
Etap 52 w niedzielę 17 grudnia. Jakoś nie miałem czasu zrobić mapy. Wiedziałem gdzie i jak, ale nie miałem kiedy. Wreszcie jakiegoś wieczora (czy właściwie późną nocą) przysiadłem i wykończyłem, potem wydrukowałem i w sobotę postanowiłem mapy wyprodukować. Bo jak to na UrodzInO, tradycyjnie mapy są „produkowane” metodą chałupniczą. Siadłem do produkcji, zrobiłem pierwsze fragmenty i nagle awaria. Wysiadł laminator. Darek M. uratował mi życie i dowiózł swój. Dzięki temu na niedzielę została tylko lampionówka. Potem stawianie punktów. Przyznam się – robiąc mapę nie byłem w terenie, ale teren mi znany, mapy BnO dokładne (biegałem na nich nie tak dawno), a punkty miejskie sprawdziłem na StreetView, czy będzie gdzie lampion doczepić;-). Rozwiesiłem jak trzeba, Renata tym razem na start dotarła bez większych przygód (może dlatego, że szwagier ją dowiózł;-)
Pierwsi dotarli „miejscowi”- Bartek i Kamil chyba, potem ci, co przyjechali pociągiem (nie wszystkim udało się trafić bezpośrednio na strat i zwiedzali teren wokoło), a na sam koniec niedobitki z otwarcia ZPK. Pojawiły się nawet czapeczki urodzinowe, które rozdawaliśmy chętnym na trasę (jako wspomagacze myślenia).
Ja we własnej osobie i czapeczce;-) |
Czas mija, a Karolina siedzi nad mapą... |
Chyba wszyscy wyglądają na zadowolonych! |
Niedługo nowy rok… szykują się kolejne Imieniny i Urodziny…. Może by tak puchar UrodzInO (ImienInO) zrobić? Może taki „ogólnopolski”?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz